piątek, 17 stycznia 2014

~ Rozdział 9. ~

Tak właśnie. To był najlepszy moment, żeby Greg w końcu usłyszał, co o nim myślę.
- Co ty tu kurwa robisz, Watson. - syknąłem. To było bardziej stwierdzenie niż pytanie. Zdążyłem zauważyć, że był wyraźnie zaskoczony tym, że tak powiedziałem. Brawo, udało mu się, wyprowadził mnie z równowagi. Jednak wyglądało na to, że mu to odpowiada. Chciał, żebym był wściekły, wiedział, że pod wpływem emocji stracę swój trzeźwy rozum. Nie ze mną takie gierki, idioto. Byłem dla niego zbyt inteligentny. Mogę się założyć, że jeśli miałbym na tyle odwagi, powaliłbym go na ziemię samą grą słów. Właśnie, jeśli miałbym, a nie mam. Dlaczego musiałem się taki urodzić? Dlaczego nie mogę być jakiś nieustraszony, czy coś.
- Spokojnie, Styles. Nie wariuj tak, bo jeszcze nas tu wszystkich pozabijasz. - Zaśmiał się, chociaż dla mnie to wcale nie było śmieszne. Moja twarz mogła być w tamtym momencie spokojnie porównana z pomidorem. Dłonie zacisnąłem w pięść, żeby dać upust złości. No tak, byłem... zły? Nie. Byłem wkurwiony. Na niego i na siebie. Na niego to chyba oczywisty powód, a na mnie za to, że byłem takim strasznym debilem. Nadal nie rozumiem, jak mogłem po prostu tam stać i pozwalać się traktować, jak gówno. O ile nawet tego nie traktował lepiej.
- Słuchaj, jeżeli przyszedłeś tu tylko po to, żeby się ze mnie śmiać, to wypierdalaj. - Powiedziałem cicho, ledwo dosłyszalnie, ale mnie usłyszał. Naprawdę nie wiem co we mnie wstąpiło. Nigdy nie używałem takich słów, chyba poniosły mną emocje.
- Whoa, Styles! Uważaj na słowa, bo zacznę się ciebie bać. A gdzie jest twój kochaś? Smutne, dostał parę razy w twarz i już nie macie się jak miziać? - Zrobił smutną minę, udając, że wyciera łzy z policzka. Pieprzony idiota. Moja cierpliwość miała granice. I właśnie wtedy się ona skończyła. Nawet nie wiem kiedy uderzyłem go w twarz. Na dodatek chyba całkiem mocno, wnioskuję to z tego, że się zachwiał. Spojrzał na mnie zdziwiony, a może nawet trochę przestraszony. W końcu znalazła się osoba, która choć trochę się mnie bała. Kiedy w końcu się opamiętał przesunął się w moją stronę, jednak powstrzymałem go kierując pięść ponownie w jego kierunku. Styles, wiesz co? Właśnie rozwaliłeś mu nos. Krew zaczęła spływać mu do ust, wytarł ją i wyszedł. Tak po prostu, wyszedł. Nie mogłem opanować swojego szoku, moje źrenice były tak powiększone, że chyba wypełniały resztę tęczówki.
Akurat w tamtym momencie wyszedł lekarz, aby oznajmić mi, że wszystko w porządku i mogę wejść z powrotem do sali. Wbiegłem tam szybciej, niż przypuszczałem. Od razu usiadłem na stołku, obok łóżka Lou i chwyciłem jego dłoń. Nie wiedziałem jak mam mu powiedzieć o wcześniejszym zajściu. Nie chciałem go martwić, jednak nie miałem zamiaru go też okłamywać.
- Lou... ja.. - Zacząłem się jąkać, moje zdenerwowanie wzięło górę. Wpatrywał się we mnie wyraźnie oczekując na to aż dokończę, jednak nie zapowiadało się, żeby szybko to nastąpiło. Posłał mi jedno ze swoich spojrzeń, zachęcające do tego, abym mówił dalej i się uspokoił. - Greg tu był. - Wymamrotałem, nawet nie zadbałem o to, żeby powiedzieć to choć odrobinę zrozumiale. Wzdrygnął się, otwierając szeroko oczy, po czym puścił moją rękę. Chyba nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Dziwne? Niezbyt, ale na jego miejscu spodziewałbym się nieproszonego gościa. Uniósł usta, ale zaraz potem je zamknął, najwidoczniej rozmyślił się z tego, co miał powiedzieć. Posłałem mu zachęcające spojrzenie, żeby wiedział, że już jest dobrze i jestem tam przy nim.
- Zrobił ci coś? - wyszeptał. Ale nie był to zwykły szept. Był nad wyraz przepełniony delikatnością, powiedział to, jakby bał się, że mnie straci. Położył dłoń na moim policzku, a ja czułem, że zaczynam się topić. Jego dotyk... Eh.
- Nic mi nie jest, Lou. - Posłałem w jego kierunku uspokajający uśmiech, nie miałem zamiaru wnikać w szczegóły tego, co się przed chwilą wydarzyło. Nie wiem dlaczego, ale tak chyba było najlepiej. Nie chciałem dłużej o tym rozmawiać, wiedziałem, że będzie ciągnął to dalej aż nie dowie się tego, czego chce. Musiałem jakoś szybko zmienić temat. - Kiedy cię stąd wypuszczą?
- Chyba jutro. Jak będę się dobrze czuł. - zaciął się na chwilę, ale pozwoliłem mu kontynuować. - Na razie jest okropnie, ale staram się udawać. Nie martw się, robię to tylko dla ciebie. - Był tak cholernie słodki. Aż dziwne, że takie szczęście akurat mnie spotkało. Może ktoś w końcu docenił to, że życie prawie za każdym razem usiłuje kopnąć mnie w dupę, więc postanowił się zlitować. Gdybym wiedział komu dziękować, to od razu bym to zrobił. Wtedy było jakoś dziwnie, niekoniecznie coś mi się działo, a to nowość. Zwykle co jakieś 30 sekund pakowałem się w wielkie gówno. Dobrze, że miałem przy sobie takiego Louis'a, nie wiem co bym bez niego zrobił.
- Harry? - Z rozmyślań wyrwał mnie jego lekko ochrypły głos. Mógłbym go słuchać do końca życia. Położyłem swoją dłoń na jego, czekając, aż dokończy. Zniżył głowę, zupełnie tak jakby chciał schować się przede mną pod kołdrę. Zachichotałem wiedząc, że się zawstydził. - Kocham cię. - Powiedział prawie niedosłyszalnie i chyba miał nadzieję, że ja też tego nie usłyszę. Nie ze mną takie rzeczy. Wstałem i pocałowałem go delikatnie w czoło, żeby za chwilę musnąć jego miękkie, delikatne wargi.
- Też cię kocham.

niedziela, 5 stycznia 2014

~ Rozdział 8. ~

Nie mogłem pozbierać swoich myśli. Ciągle były skupione tylko na jednym. Na jego słowach. Nie przypuszczałem, że ktoś może mi tak zawrócić w głowie, przecież zawsze najważniejsza dla mnie była nauka. Sądziłem, że bez tego nie będę miał przyszłości. Teraz już wiem jak bardzo się myliłem. Moją przyszłością był Louis. To z nim wiązałem moje plany. Trochę dziwnie to brzmi, jakbym był z jakiejś mafii, czy coś. Nie ważne. Powiedział, że mnie kocha. Jego prawie niedosłyszalny szept tak głęboko utkwił mi w głowie, że nie potrafiłem z nim rozmawiać. Byłem wpatrzony w jego delikatną dłoń, miał do niej przyczepione coś w rodzaju igły, nie znam się na tym. Było mi go tak strasznie żal. Nie życzył bym tego nikomu, kiedy patrzałem w jego pełne smutku źrenice, ból zaglądał do każdej części mojego ciała. Palący płyn momentalnie zaczął napływać do moich oczu, starałem się odwrócić głowę, żeby nie zauważył. Zacisnąłem powieki, starając się nie płakać. Nie chciałem pokazywać chociaż w tamtym momencie, że jestem słaby. Chciałem, żeby wiedział, że przy nim staram się być tym silnym Harry'm, który przy jego osobie zapomina o problemach, o całym życiu. Po części to prawda. Kiedy byliśmy tylko we dwoje czułem, jakbyśmy byli zupełnie sami na tej planecie. Działał na mnie, jak narkotyk. Z każdym dniem potrzebowałem go coraz bardziej. To silne uczucie pragnienia, kiedy myślałem o Louis'ie coraz częściej zaczynało mi towarzyszyć. Nigdy nie wiedziałem, jak to jest, kiedy potrzebujesz kogoś tak cholernie bardzo, że chcesz jego obecności w każdej minucie, w każdej sekundzie. Uspokajał mnie. Może dziwnie to zabrzmi, przecież jestem facetem, ale czułem się przy nim nad wyraz bezpiecznie. Z moich głębokich rozmyślań wyrwał mnie lekarz, który jakby znikąd wpadł do sali, oznajmił, że chce powtórzyć jakieś badania. Chyba coś mu nie pasowało. Nie mogło się nic stać, Lou powiedział, że wszystko dobrze. Ufałem mu, miałem nadzieję, że nie okłamał mnie tylko po to, żebym się nie martwił. Uniosłem jego dłoń ku górze i musnąłem ją lekko ustami. Musiałem mu pokazać, że jestem cały czas przy nim.
_________________________________________________________________________________
Leżałem cały czas z zamkniętymi oczami, otworzyłem je lekko, kiedy do sali wparował lekarz. Zobaczyłem jak Harry opuszcza pomieszczenie, zanim zamknął drzwi obrócił się jeszcze raz, żeby sprawdzić czy wszystko w porządku. Jego opiekuńczość czasami mnie zadziwiała, miałem wrażenie, że jeżeli bym mu na to pozwolił, robiłby wszystko za mnie. To było dziwne uczucie, ledwo co poszedł, a ja już zaczynałem tęsknić za jego dotykiem, ochrypniętym głosem, za jego lokami, które łaskoczą moje policzki za każdym razem, jak skrada z nich buziaka. Pragnąłem go, cały czas. Przy lekarzu na siłę udawałem, że czuję się lepiej, miałem zamiar jak najszybciej stamtąd wyjść, żeby spędzać czas z moim aniołkiem. Kiedy siedział tak przy mnie, udało mi się zapomnieć o powodzie, dla którego leżałem w szpitalu. Tak strasznie mnie nadal wszystko bolało, nie mogłem tego wytrzymać. Ale co ja miałem zrobić? Nie mogłem pozwolić, żeby przytrzymali mnie w tym więzieniu jeszcze dłużej, tam było strasznie. Białe kafelki, białe ściany, nie wygodne łóżka. Wszystko wyglądało tak obskurnie, i to miał być szpital? Myślałem, że to takie miejsce, w którym chorzy mogą się poczuć bezpiecznie, tymczasem ja bałem się, że nogi mojego łóżka za chwilę się połamią, były takie stare.
- Kiedy będę mógł się zobaczyć z Harry'm? - W cichej sali rozbrzmiał mój ledwo dosłyszalny głos, jednak mężczyzna, stojący na drugim końcu pomieszczenia mnie usłyszał. Spojrzał na mnie, jego oczy się zaświeciły. Nie miałem pojęcia o co mu chodzi.
- Z pana bratem, mam rozumieć? - Rzucił w moim kierunku nieśmiały uśmiech. Jakim do cholery bratem, co on mu nagadał? Posłałem mu moje pytające spojrzenie, na co on cicho się zaśmiał.
- Harry, powiedział, że jest pana bratem. Spokojnie, wiem, że tak nie jest, ale jego wzrok był tak zmartwiony, że nie miałem innego wyjścia, musiałem go wpuścić. - Miałem wrażenie, że domyślał się, że pomiędzy nami jest coś więcej. Jedyna osoba, która nie miała ochoty mnie za to pobić. Ha, jedna już to zrobiła. Podszedł do mnie i delikatnie odwiązał z głowy bandaż, żeby zawiązać nowy. Skrzywił się nieco, kiedy zobaczył, że moje rany nie wyglądają zbyt dobrze. Nieprzyjemnie pieczenie towarzyszące tej czynności było nie do zniesienia.
__________________________________________________________________________________
And being here without you
It's like I'm waking up to

Only half a blue sky
Kinda there but not quite
I'm walking round with just one shoe
I'm a half a heart without you
I'm half the man, at best
With half an arrow in my chest
I miss everything we do
I'm a half a heart without you


Siedziałem na korytarzu ze słuchawkami w uszach, chciałem w końcu tam wejść. Cały się trzęsłem z niepewności, czy wszystko jest dobrze. Przesuwałem palcem po ekranie, żeby znaleźć jakiś inny utwór, ale tamten był moim ulubionym. Był taki prawdziwy. Nagle ktoś wyrwał mi telefon z ręki i upuścił go na ziemię. Podniosłem głowę lekko do góry, jednocześnie wpychając za ucho loki, które niesfornie opadły na moje czoło. Kiedy zobaczyłem, kto przede mną stoi moje oczy momentalnie się poszerzyły. Greg i jego koledzy idioci. Skąd oni wiedzieli gdzie jesteśmy? Przecież nie mogli nas śledzić. On także miał kilka siniaków, ale to była mała ilość. W porównaniu do Lou był jak nowo narodzony. W środku aż gotowałem się ze złości, jednak na zewnątrz opanował mnie taki strach, że nie mogłem wydusić z siebie ani słowa. Cały czas karciłem się w myślach, co ja do cholery robię. Pozwalałem im właśnie mnie poniżać, pokazywałem im jak strasznym jestem nieudacznikiem. Wszystkiego się bałem, tak nie mogło być. To pora, żeby wziąć się za siebie, Styles.





czwartek, 2 stycznia 2014

~ Rozdział 7. ~

Zaraz. Co on wie? Błagam cię Lou, powiedz mi. Nie no, to nie może być prawda. Dlaczego niektórzy ludzie są nietolerancyjni do tego stopnia, żeby kogoś pobić i to jeszcze tak? Nie mogłem na niego patrzeć, nie chciałem. Od razu pękłoby mi serce, chociaż i tak już było podzielone na milion malutkich kawałeczków. Nie chcę nikomu życzyć takiego widoku. Widoku osoby, za którą mógłbyś oddać życie, a ona właśnie bezradnie leży i wygląda na to, że chce umrzeć. Przecież on musiał żyć. Nawet nie zdążyłem mu powiedzieć, że... No. Do cholery, co ja robię. Przecież musiałem zawołać jakąś pomoc, czy coś. Wątpię, że nasza szkolna pielęgniarka by coś poradziła. Opatrzyłaby mu rany i miałaby gdzieś co się z nim stanie. Nie mogłem na to pozwolić. Wziąłem Louis'a pod rękę i wyprowadziłem go ze szkoły, starając się zawołać taksówkę. Tak, ja buntownik Styles zerwałem się z zajęć. Z resztą, kto by tak nie zrobił? Nieusprawiedliwione godziny to było akurat moje najmniejsze zmartwienie. Nie znam się na medycynie i tych innych rzeczach, ale wyglądało mi to na coś poważnego. "Tommo tylko się trzymaj, proszę". Czy ja ciągle muszę ryczeć? Dlaczego jestem tak cholernie słabym psychicznie człowiekiem? Nienawidzę się za to. "Ej, taxi!", "Halo!","Proszę się zatrzymać!". No błagam, czy ja jestem niewidzialny? Wołałem tą taksówkę chyba z 50 razy i nikt nie chciał się łaskawie zatrzymać. Musiałem iść kolejne 300 metrów na przystanek autobusowy. Pech chyba nie chciał mnie tamtego dnia opuścić, śmieszne, prawda? Może powiedz mi ktoś jeszcze, że nie będzie żadnego autobusu, to chyba coś zepsuję. A może bardzo zepsuję. Groźny ja, ha! Usiedliśmy na ławkę, jedyna szansa kiedy można było odpocząć od tego wszystkiego i porozmawiać.
- Lou, powiesz mi jak to było? - Spojrzałem na niego takim wzrokiem, jak... Chyb jeszcze nigdy. Czułem, że był przepełniony czymś innym nich dotychczas. Uczuciem? Hmm. Wtulił się w moje ramię, o Boże. To było takie, że aż brak mi słów, żeby opisać co czułem. Pogłaskałem go po włosach, chciałem mu pokazać, że teraz będzie tylko lepiej. No przecież musiało.
- Ja wiedziałem, że to on. Że to był Greg. Wpadłem akurat na niego po drodze do szkoły, nie mogłem mu tego darować. Może na początku naskoczyłem bez powodu, ale teraz już wiem, że dobrze zrobiłem. No, tak jakby. Poszliśmy nad rzekę, tam gdzie my się zawsze spotykamy. Chciałem porozmawiać z nim na spokojnie, ale nie dał mi takiej szansy. Nazwał mnie pieprzonym pedałem, nie mogłem mu tego popuścić, rozumiesz chyba o co chodzi? Uderzyłem go w twarz, potem on mnie, później znów ja. I tak to się wszystko zaczęło. Zaczęliśmy się bić, nawet nie wyobrażasz sobie ile wyzwisk przy tym usłyszałem. Jak cholernie trudno było mi się powstrzymać od płaczu. To tak bardzo bolało. Wywrócił mnie, zaczął kopać, po głowie, po brzuchu, wszędzie, Harry. Doprowadził do tego stopnia, że nie mogłem się podnieść, na koniec tylko mnie opluł i uciekł. Jak to teraz brzmi, jestem skończonym nieudacznikiem. Nie znają mnie z takiej strony. Harry, tak strasznie mnie wszystko boli. - Nie wytrzymał. Rozpłakał się, jak małe dziecko. Ale dlaczego miałem mu się dziwić? Koleś pobił go tak strasznie mocno. Na jego białej koszulce było sporo krwi, to był przerażający widok. Nie wiedziałem co mam zrobić, przytuliłem go tylko mocniej i wyszeptałem "Wszystko będzie dobrze, obiecuję.". Ja nawet nie umiem pocieszać. Ale chyba on o tym wie. Po około pół godzinie przyjechał autobus. No nareszcie, ile można czekać? Jazda do szpitala także trochę czasu zajęła, nie mam pojęcia, jak on wytrzymał. Lekarz zabrał go na jakieś badania, byłem dosłownie kłębkiem nerwów. Chodziłem w tę i z powrotem po korytarzu, czekając bezradnie na jakąś wiadomość, na cokolwiek. To takie głupie uczucie, kiedy chcesz coś zrobić, pomóc, a nie masz jak. Musisz tylko czekać, czekać i czekać. Uciążliwe. Ale no, takie już było moje życie. A co jak dolega mu coś poważnego? Nie zniósł bym tego.
- A pan to kto? W odwiedziny. Przykro mi wpuszczamy tylko rodzinę. - Zobaczyłem lekarza, wychodzącego z sali Tomlinsona. Nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić, jaką ulgę wtedy poczułem, najlepsze uczucie świata. Prawie.
- Jestem jego bratem. To mogę wejść? - Wow, nie dość, że buntownik, co ucieka z lekcji, to jeszcze kłamca. Niestety nie pozostało mi nic innego, musiałem go zobaczyć. Na szczęście mi uwierzył i spokojnie mogłem pogadać z moim aniołkiem. Wszedłem do jego sali, podniosłem krzesło i usiadłem jak najbliżej się da, chwytając go za rękę. Spał. Tak słodko wyglądał. Jestem głupi. Głowę miał zawiniętą w bandaż, na twarzy miał strupy, czy coś w tym stylu, a ja powiedziałem, że słodko wygląda. Dobra, nie ważne. Siedziałem tam z nim do momentu, aż otworzył oczy. Kogo ja oszukuję, cały czas tam siedziałem. Nie jadłem, nie piłem, nic. On był najważniejszy. Przecież zrobiłby dla mnie to samo. Tak mi się wydaje.
- Harry. - Szepnął, otwierając powoli swoje piękne, błękitne oczy.
- Słucham, Lou? Wszystko w porządku.
- Tak. Kocham cię. - Mamo, powiedział to. On to powiedział! Tylko teraz będę się zastanawiać czy to po przyjacielsku, czy naprawdę. Oh, czy ja muszę nawet w takim momencie...



niedziela, 29 grudnia 2013

~ Rozdział 6. ~

Czy to sen? Czy ja przed chwilą pocałowałem Louisa Tomlinsona? Czy ja właśnie spełniłem swoje marzenie? Byłem w takim szoku, że nawet teraz nie potrafię tego opisać. Kiedy przypominam sobie jego błyszczące oczy i ten smutny wyraz twarzy, aż mnie ciarki przechodzą. Było już ciemno, leżałem z nim na ziemi, wsłuchując się w szum rzeki i podziwiając gwiazdy. Nasze palce były splątane ze sobą, a on tak lekko je pocierał. Dziwnie to brzmi. Ale zaraz. Kto był na tyle głupi, żeby rozpowiedzieć takie plotki? Przecież nikt nie wiedział, że się spotykamy poza szkołą, nikt nawet nie wiedział, że się znamy. To było niemożliwe. Chciałem się dowiedzieć kto to rozpowiedział, ale nie wiedziałem jak. Byłem za bardzo nieśmiały, żeby podejść i zapytać kogokolwiek. Otworzyłem się tak jedynie przy Lou. Ale no, on był inny. Tylko on mnie rozumiał, a taki chłopak z drużyny futbolowej mógłby mi jeszcze przylać.
- Harry... Przepraszam. Przysięgam ci, że dowiem się kto to zrobił i to z nim załatwię. Nie pozwolę, żeby ktokolwiek próbował nas rozdzielić, rozumiesz? - Ej, no on czytał mi w myślach. Tylko, że w przeciwieństwie do mnie miał jakieś znajomości i mógł się coś dowiedzieć. Oj, Styles, jesteś tak popularny, że aż wcale.
Kolejny dzień. Te same zmartwienia, chociaż już trochę mniej ich było. Odzyskałem to, co było wtedy najważniejsze. Dalej jest. Przyszedłem do klasy i jak człowiek usiadłem w ławce. Na dzień dobry spotkały mnie kolejne obelgi, ale o co im chodziło? Nigdy się tego chyba nie dowiem. Przecież ja tylko żyłem. Punkt 8, a Louisa wciąż nie było. Może się spóźni? Nie, on się nigdy nie spóźnia. To najbardziej punktualna osoba, jaką znam. A co jak znowu nie przyjdzie do szkoły, tak jak kiedyś? Tylko niby czemu miałby to zrobić, już wszystko mamy wyjaśnione, a o nowych problemach nie ma mowy, bo na pewno dowiedziałbym się o nich jako pierwszy. Zaczynałem się martwić. Ej, Tomlinson, chodź tu do cholery, potrzebuję cię. Nikt nigdy nie będzie w stanie sobie wyobrazić, jak wielką radość sprawiało mi jego jedne spojrzenie. Wyglądało na to, że dzisiaj nie będę zbytnio zadowolony, no cóż. Czasami tak bywa, z resztą przyzwyczaiłem się, że nie mam wszystkiego. Tak poza tym to byłem z siebie strasznie zadowolony. Już od dłuższego czasu nie sięgnąłem po żyletkę, nie byłem aż tak zdołowany, a to dziwne, co? Był już środek lekcji, nie było najmniejszej szansy, żeby pojawił się w szkole. Siedziałem w ostatniej ławce na biologii, nie mogłem się tamtego dnia zupełnie na niczym skupić. Ciągle myślałem o wczorajszym zdarzeniu, o tym pocałunku. Nic nie robiłem, tylko malowałem serca na ławce, chociaż nawet nie wiedziałem, że to robię. Matko, jaki ja jestem dziwny. Jeszcze trochę i zamkną mnie w jakimś zakładzie, czy coś. Czułem się jakoś dziwnie, jakbym miał powoli czegoś dosyć, jednak nie wiedziałem co to jest. Może to ta szkoła, albo to jak mnie w niej traktują... Albo sytuacja w domu.. Nie, to jednak jeszcze nie to. Albo to, że czuję się tak inaczej w związku z Louis'em. Jest dla mnie kimś więcej, niż przyjacielem, kimś, kimś.. Nie no, nie ważne. Mam wrażenie, że podlegamy jakiejś firmie, która nie pozwala nam się ujawniać, żeby nie było niepotrzebnych kłótni. Jakbym skądś to znał. Tylko, że tą "firmę" tworzymy ja i Lou. Sami sobie nie pozwalamy się ujawnić, jednak to dla naszego dobra. Nawet nie chcę myśleć, co by się działo, gdybyśmy wszystkim powiedzieli o nas.
- Boże, Louis, co ci się stało?! - Nie, to nie było możliwe. Właśnie wszedł do klasy, lecz nie wyglądał, jak dotychczas. Jego ubrania były podarte, twarz cała we krwi, podbite oko. Nie wiedziałem, co miałem zrobić. Podbiec, czy nie? Chociaż i tak już każdy się dowiedział, że go znam, mogłem nie krzyczeć. Idiota. Zaraz, ale dlaczego? Przyszedł pobity do klasy, to był mój obowiązek, do cholery. Nauczyciela nie było w klasie. Z resztą, nad czym ja się zastanawiałem. Złapałem go za rękę i wyprowadziłem z klasy, w kierunku łazienki. Może chociaż trochę mógłbym mu pomóc. Zacząłem szukać jakiś chusteczek, żeby wytrzeć tą krew, czy coś. Obróciłem się i zobaczyłem, jak siedzi bezradnie oparty plecami o ścianę, a jego głowa była zawieszona w dół. Chwyciłem go za brodę, tak, żeby spojrzał tylko na mnie. Jego oczy były jakieś dziwne, jakby nie miały ochoty żyć. A może nie miały, a ja po prostu tego nie wiedziałem?
- Kto ci to zrobił? Lou, dlaczego cię pobili? - Znów nie wytrzymałem i się rozpłakałem. Z jego oczu też leciały łzy, ale chyba nie miał siły, żeby się nawet poruszyć.
- To był Greg, on wie Harry, on wie. - Szepnął i położył głowę na mojej ręce.

Chyba zasnął. Zasnął, tak?



środa, 11 grudnia 2013

~ Rozdział 5. ~

8:04. No pięknie. Właśnie spóźniłem się do szkoły, jedynym pytaniem, które sobie wtedy zadawałem to: iść tam, czy nie? Ostatecznie wybrałem to drugie, nie miałem najmniejszej ochoty podnosić się z łóżka. Ale, ale... A Louis? Tak bardzo chciałem go zobaczyć. Nie byłem pewien, że wytrzymam jeden dzień bez niego. Bez tego anielskiego uśmiechu, pięknych oczu, delikatnych dłoni. Styles, ogarnij się, znów głupoty opowiadasz. Ugh. No, to co mi zostało, nie? Nie miałem nawet jego numeru telefony, żeby jakkolwiek go powiadomić o mojej nieobecności. Niewiele mi zostało do myślenia, zwyczajnie się położyłem i zasnąłem. 13:17. O matko, zaszalałem. Szybko zerwałem się z łóżka, sam nie wiem czemu. Jakbym miał jakąś potrzebę, żeby to zrobić. Miałem przed sobą przecież cały dzień! No, prawie. Spojrzałem na telefon, cooooo? 24 nieodebrane połączenia. Ciekawe jak to się stało, przecież po 1. nikt mnie nie lubił i po 2. zaledwie 3 osoby wiedziały, jak się ze mną skontaktować. Mama, Gemma i pani Shay. Ale byłem rozchwytywany, prawda? To był jakiś nieznany numer, bałem się oddzwonić, ale jednak to zrobiłem. Jeden sygnał, drugi sygnał, trzeci, czwarty... I nic. No to próbujemy jeszcze raz, a co. Pierwszy sygnał, drugi, o i coś przerwało.
- Halo? - Głoś w słuchawce mi coś, a raczej kogoś, przypominał. A może... albo jednak, nie będę zapeszać.
- Ktoś dzisiaj dzwonił do mnie z tego numeru. Y, jakieś 24 razy.
- Harry!  To ty? Powiem ci coś. Nienawidzę cię, wiesz? - Co, co, co, co, co? To był Louis, to był on, wiem to. Ale dlaczego to powiedział, ja nic nie zrobiłem. Łzy zaczęły mi spływać z oczu tak szybko, jak nigdy. Nie wiedziałem o czym myśleć, co zrobić i od czego zacząć. Najważniejsza osoba w moim życiu właśnie mi wyznała, że mnie nienawidzi. Świetnie, po prostu świetnie. Teraz już w ogóle nie mam ani jednego powodu, aby żyć. Bo niby po co? Żeby znów było jak dawniej? No, nie oszukujmy się, w szkole wciąż było tak samo. Ale poza nią to zupełnie co innego. Całkiem jakby cały mój świat został odwrócony do góry nogami. Pierwszy raz żyłem z tą świadomością, że mam do kogo iść, komu się wyżalić, albo po prostu pogadać, czy popatrzeć w oczy. Kto by pomyślał, że w ułamek sekundy mogłem to wszystko stracić, no kto? Tak nie mogło być, musiałem z nim jak najszybciej porozmawiać. Dzwoniłem chyba ze sto razy, bez żadnego odzewu. "Louis, dlaczego mi to robisz?". Właśnie, dlaczego? Czym ja zawiniłem? Czy nie oddałem mu kawałka mojego serca, tylko, albo aż po to, żeby powiedział mi wszystko, co go męczy? Mogę się założyć, że tylko ja wiedziałem o jego problemach. Wiem, że ci jego koledzy od razu by go wyśmiali.
- Czego chcesz? - No w końcu, ile mogłem się do niego dobijać?
- Louis, proszę cię, porozmawiaj ze mną.
- Nie.
- Proszę. Wyjaśnij mi chociaż dlaczego mnie nienawidzisz, ale nie przez telefon.
- Nie.
- Lou, aniołku, błagam cię spójrz mi w oczy i po prostu to powiedz. To wszystko. Jeżeli to zrobisz, to dam ci spokój. - Zgodził się. Jestem przekonywalny? Nie. Kiedy jestem przygnębiony aż do takiego stopnia, słowa wypływają ze mnie same. Mówię prawdę, to co czuję, przecież nie ma sensu nikogo okłamywać, prawda? Następnego dnia, w końcu podniosłem ten szlachecki tyłek, któremu nie chciało się ostatnio łaskawie podnieść. Byłem zły sam na siebie, nie na Louis'a. Może miał swoje powody, żeby tak powiedzieć. Za chwilę się dowiem. A nie, przecież my nie rozmawiamy w szkole, zapomniałem. Musiałem przeczekać jeszcze 7 godzin, żeby usłyszeć jego głos, super. Te zajęcia były wyjątkowo okropne, nawet nie wymieniałem się z nim spojrzeniami, jak to dotychczas robiliśmy. Dzwonek. Witaj, mój zbawco. Zerwałem się z miejsca, założyłem plecak i wolnym krokiem ruszyłem w to miejsce, gdzie zwykle rozmawiamy. Nie spieszyłem się, bo po co? Przynajmniej przez ten czas szedłem z myślą, że jeszcze dla kogoś coś znaczę. A za niedługo miało się to wszystko schrzanić. Jestem nieudacznikiem, nawet nie umiem zatrzymać przy sobie przyjaciela. Nie zasługuję na niego. Powoli się tam zbliżałem, on już tam czekał. Wpatrywał się w strumyk wody, miał ręce w kieszeni, wyglądał tak strasznie poważnie. Czułem jak moje oczy robią się zaszklone, jednak starałem się opanować łzy. Nie chciałem, żeby zobaczył, że jestem aż tak słaby.
- Lou... - Podszedłem do niego i lekko chwyciłem za ramię, po czym odepchnął mnie i wysyczał tylko "nie dotykaj mnie". Tak bardzo mnie to zabolało. - Możesz mi chociaż wyjaśnić dlaczego? Louis, do cholery, co ja ci takiego zrobiłem?!
- Naprawdę chcesz wiedzieć co mi zrobiłeś? Jesteś zwykłym, pieprzonym idiotą, nic nie potrafisz, wszystko musisz wygadać, wszystko! A ja ci tak ufałem. Przez ciebie teraz cała szkoła wie, że jestem gejem, dziękuję ci, Styles. Zniszczyłeś mi życie, miałem wsparcie chociaż w tobie, ale wiem teraz jak bardzo się pomyliłem. Jedynie cieszę się, że zorientowałem się tak wcześnie. - No dobra, czyli teraz już wiem, co o mnie sądzi. Ale dlaczego kieruje w moją stronę rzeczy, które są kłamstwem wyssanym z palca? Nie rozumiałem tego chłopaka.
- Spójrz mi w oczy, proszę. I uwierz mi, że nigdy bym czegoś takiego nie zrobił. Nie będę teraz kłamać, jesteś dla mnie, eh.. z resztą nie ważne. Nigdy bym nikomu nie wyjawił twojego sekretu, bo sam doskonale wiem co przeżywasz. Widzisz moje i twoje ręce? To znak, że obydwoje mamy problemy i powinniśmy się zrozumieć, jak nikt inny! Czy ty naprawdę tego nie widzisz? Zraniłeś mnie tym, bardzo. - Udało mi się, powiedziałem to co dokładnie zamierzałem. Nie mogłem opanować się od płaczu, tak strasznie chciałem, żeby mnie przytulił i powiedział, że wszystko będzie dobrze. Ale to się najprawdopodobniej nie stanie.
- Dlaczego miałbym ci wierzyć? Skąd mam wiedzieć, że nie jesteś, jak wszyscy. - Idiota. Tak wiem, kochałem go i w ogóle, ale był tak głupi, że szkoda słów. Ej, powiedziałem, że go kochałem? Zapomnijmy o tym.
- Louis, pamiętasz?
- Co?
- Jeszcze niedawno byliśmy dla siebie wszystkim.
Wtedy i ja i on.. Czy to się nie robi nudne, że co chwilę ktoś płacze? No ale, w końcu opisuję swoje uczucia. Przytulił się do mnie, przytulił i pocałował w policzek, tak jak tego pragnąłem. "Nareszcie". Stykaliśmy się nosami, nasze zapłakane twarze były tak blisko, że czułem na sobie jego oddech. Był taki świeży. Chwilę potem zatopił swoje usta w moich. Halo, to najpiękniejsza chwila w moim życiu!

czwartek, 5 grudnia 2013

~ Rozdział 4. ~

Jego pocałunek był najpiękniejszym, co mnie kiedykolwiek w życiu spotkało. Miał takie miękkie i delikatne usta. Miałem ochotę tylko się rozpłynąć, on działał na mnie, jak narkotyk. Pałałem do niego uczuciem, sam nie wiem jakim, wiem, że było to coś więcej niż znajomość. Jednak miłość też nie, to za wcześnie. Styles, co ty gadasz. Przejdę do rzeczy. Ja, jak to ja, jak zwykle nie mogłem z siebie nic wydobyć, nawet najmniejszego drgnięcia. Non stop tylko ryczałem, patrząc mu w te jego głębokie, niebieskie oczy. Otarł mi łzy, był taki opiekuńczy. Był we mnie wpatrzony, okropnie mnie to peszyło. Niekomfortowo było mi się nawet poruszyć, a jakbym dziwnie wyglądał? Szkoda, że pewnie przyszedł tu, żeby mi powiedzieć, że nie możemy się zadawać, bo jego znajomi tego nie zaakceptują. Przecież on nie chce być taki, jak ja. Pamiętliwy jestem strasznie, no nie? Trudno zapomnieć rzecz, która jakby przebiła mi serce. Starałem się tego nie okazywać, bo mogła być to jedyna szansa, kiedy z nim w ogóle rozmawiam.
- Ej, ej. Nie płacz. Jestem tutaj. - Jego szept, jego dotyk, ugh. Widzi ktoś, jak mnie dreszcze przechodzą? I weź tu nie zwariuj przy kimś takim. Czułem się, jak nastolatka, która się czymś.. dobra, nie ważne. Louis był dla mnie kimś innym. Może, podobał mi się? Nie wiem, to chyba nie jest najlepsze określenie. Ale tak mi się wydawało. To tylko moje głupie przemyślenia, nic nie warte słowa. On - rozchwytywany w całej szkole, lubiany przez wszystkich, miałby polubić kogoś takiego zwykłego, jak ja? Śmieszne. Zdołałem tylko go spytać, dlaczego przez tyle czasu nie przychodził do szkoły.
- Nie wiem sam dlaczego. Przepraszam, że mnie nie było, wtedy kiedy potrzebowałeś osoby do pomocy. Przepraszam, że cię wtedy uraziłem. Jestem beznadziejny, co? Jak siedziałem w domu myślałem tylko o tych wszystkich złych rzeczach, jakie robię, o tobie, Harry, o naszej rozmowie, o tym jak bardzo jesteśmy podobni. Tylko ty dajesz mi sens do dalszego życia, bo wiem, że mnie wysłuchasz, chociaż pewnie wcale tego nie chcesz. To głupie, wcale się nie znamy a ja mówię takie rzeczy. - Widziałem jak po jego policzku samotnie spływa jedna, pojedyncza łza. Ja też miałem ochotę przejechać ręką po jego policzku, tak jak on mnie. Ale bałem się. Nie wiem czego, może by sobie pomyślał o mnie, że jestem jakiś dziwny. W sumie to jestem. Chyba już sam nie wiem, co ja gadam. Ciągle tylko płaczę, myślę o nim i nic więcej. Moje życie jest nic nie warte, gdybym chciał je jakoś sprzedać to pewnie musiałbym jeszcze dopłacić. Chwila, chwila. Już od jakiegoś czasu nic nie mówiłem, przydałoby się w końcu odezwać.
- Ja sądzę tak samo. Nie mówię ci tego, co czuję, bo zwyczajnie się boję. Że mnie wyśmiejesz, czy coś. Pewnie się wstydzisz pokazywać ze mną przy kolegach, więc jeśli chcesz, żebym się nastawił do tego, że w szkole będziesz mnie olewał, to po prostu to powiedz. Postaram się chociaż zrozumieć. Wiesz co mnie boli najbardziej, Lou? Jesteś dla mnie jak anioł stróż, co z tego, że znamy się może tydzień? Przecież to nic nie zmienia. Chciałem ci powiedzieć już wcześniej. Jeżeli czujesz, że się rozumiemy, to dlaczego jest tu mowa o jakimś czasie, co? - Hej, w końcu to powiedziałem. Cieszyłem się jak dziecko, które dostało gryzak. To zdanie było bez sensu. Przejdźmy dalej.
- Harry, ty nie rozumiesz. Ja chciałbym być dla ciebie, jakby to powiedzieć, idealny. A jak widać nie jestem, sam wiesz, jak cię traktowałem dopóki nie dowiedziałem się, co przeszedłeś.
- Nie chcę, żebyś był idealny. Chcę żebyś był przy mnie, był mój, rozumiesz? - W tamtym momencie się rozkleił. Pierwszy raz widziałem Louis'a, który płakał. Ale zaraz, co ja miałem zrobić? Myśl Styles, myśl. Po namysłach zrobiłem w końcu to, co on. Przytuliłem go, mało tego! Nawet pogłaskałem po głowie. W końcu musiał nadejść czas, żebym przezwyciężył swoją nieśmiałość. Ej, chyba był czas, żeby się już zbierać. Podniosłem się z ziemi i podałem smutnemu chłopakowi rękę. Chwycił mnie, i wróciliśmy tak do domu. Odprowadził mnie nawet. Przez całą drogę rozmawialiśmy, nie miałem pojęcia, że on aż tak cierpi. A co jest najlepsze? Trzymaliśmy się za ręce. Oh, niech ja dam już spokój, przecież to nic nie znaczyło.
- Chyba muszę już iść, trzymaj się. - Dałem mu delikatnego całusa w policzek. Byłem tak wystraszony, że szybko pobiegłem do domu, nie czekając na jego odpowiedź. Zapomniałem mu powiedzieć o najważniejszym. Chciałem mu podziękować, że jest, ale to już chyba by było za wiele, jak na moją głowę. Wpadłem tylko do pokoju, rzuciłem plecak na łóżko i nie wierząc w to co się stało, osunąłem się po drzwiach. Pierwszy raz w życiu tak strasznie szczęśliwy.

środa, 4 grudnia 2013

~ Rozdział 3. ~

- Harry, wstawaj! Spóźnisz się do szkoły. Nie będę drugi raz powtarzać, bo zaraz mam wykłady. - Ciekawe po co Gemma obudziła mnie z samego rana. I tak do szkoły szykuję się w mniej niż w pół godziny. Nawet nie miałem najmniejszej ochoty tam iść. Jedyną osobą, która mógł sprawić, że wrócą mi jakiekolwiek chęci był Louis. Ciekawe w ogóle, czy pojawi się dzisiaj w tej głupiej szkole. Znów kolejny dzień, kiedy będą mnie szantażować, wyśmiewać i dosłownie mieszać z błotem. Miałem już tego kompletnie dość, ale wiedziałem, że jeżeli bym się postawił to jeszcze wylądował bym z głową w śmietniku, czy coś w tym stylu. Nigdy nie wiadomo, co tej bandzie futbolistów przyjdzie do pustych główek. Moje oczy były całe spuchnięte, płakałem dobrą większość nocy. Myślałem o wczorajszym dniu, o Tomlinsonie, o moim nic nie wartym życiu. Po co ja się w ogóle urodziłem, co? Chyba też mam uczucia, nie jestem tu po to, żeby traktowali mnie jakbym wcale nie istniał. Dobra, nie będę się już użalał nad sobą. Podniosłem się z łóżka, poszedłem do łazienki, wykąpałem się, ułożyłem włosy i już. Wystarczyło się tylko ubrać. A! A może przeszkadzały im moje spodnie? Co z tego, że były węższe od ich spodni o jakieś 5mm, przecież musieli znaleźć temat, żeby mnie poniżyć, prawda? Dobra. Chwilę później siedziałem już w szkole, pod klasą. Na dzień dobry spotkały mnie kolejne wyzwiska. Im się to chyba nigdy nie znudzi. Rozglądałem się tylko za Louisem, gdzie on mógł być? Chyba nie przepisał się do innej szkoły, z resztą nie stałoby się to tak z dnia na dzień. Przyszedłby się chociaż pożegnać. Chyba. Nie wyobrażam sobie jakoś teraz życia bez niego. To chore, poznałem go wczoraj, a już czuję, że bez niego bym umarł. No tak, przecież on jako jedyny mnie rozumiał, był taki sam. Strasznie chciałem mu to powiedzieć, że jest dla mnie najważniejszy, ale bałem się. Tak cholernie się bałem, strach paraliżował mnie za każdym razem jak zamierzałem to z siebie wykrztusić. Mój Boże. Właśnie uświadomiłem sobie, że jestem słabym, nic nie wartym, frajerem? Nie mogę znaleźć innego określenia, na to jaki byłem. Dalej taki jestem. Nie mi to osądzać, w sumie wszyscy inni pewnie sądzą o mnie o wiele gorzej, jeśli w ogóle się da. Wracając do relacji z dnia. Gdzie on do cholery był? Przez cały pobyt na zajęciach i w pracy nie zastanawiałem się nad niczym innym. Może zachorował. To by było najlepsze wytłumaczenie. Dlaczego ja nic o nim nie wiem, nie mam jak się z nim skontaktować. Chciałbym go chociaż odwiedzić. Pewnie następnego dnia wróci, przecież musiał wrócić, co nie?
No, myliłem się. Znów go nie było. I znów. I znów. I znów. Ile można, co mu się mogło dziać? To był chyba piątek. Nie miałem najmniejszej ochoty iść do pracy, więc wybrałem się nad rzekę, dokładnie tam gdzie pierwszy raz przytuliłem Louis'a. Brakowało mi go bardzo. Jak co piątek, siedząc w tamtym miejscu, wyciągałem żyletkę i "rysowałem" po sobie. Przez cały tydzień za dużo się tego nazbierało, tych wszystkich przykrości, jakie sprawiali mi ludzie. Miałem zamiar siedzieć tam aż do wieczora, no bo co miałem robić? Wrócić do domu, gdzie wszyscy są zajęci i nie mają dla mnie czasu? I tak prawie całe życie spędziłem sam. Przyzwyczaiłem się. W kółko myślałem tylko "Louis, co się z tobą dzieje? Tak strasznie mi cię brakuje". Położyłem plecak obok siebie i - z całkowitej bezsilności - położyłem na nim głowę i zacząłem wpatrywać się w rozgwieżdżone niebo. Było takie piękne, nawet wyczytałem z położenia gwiazd "Lou". Jakie to wszystko jest nienormalne. Zamknąłem oczy i starałem się wyobrazić, jakie będzie moje życie w przyszłości. Nic nie przychodziło mi na myśl. Kompletna pustka.
- Nad czym tak rozmyślasz? - O. Mój. Boże. Louis. Zerwałem się z miejsca, tak szybko, że słowa tego nie potrafią opisać. Źrenice automatycznie mi się powiększyły, on leżał przede mną. Pocałował mnie w policzek, tak delikatnie, że aż się rozpłakałem. Debil, po prostu skończony debil. Skąd ja się w ogóle urwałem?