środa, 4 grudnia 2013

~ Rozdział 3. ~

- Harry, wstawaj! Spóźnisz się do szkoły. Nie będę drugi raz powtarzać, bo zaraz mam wykłady. - Ciekawe po co Gemma obudziła mnie z samego rana. I tak do szkoły szykuję się w mniej niż w pół godziny. Nawet nie miałem najmniejszej ochoty tam iść. Jedyną osobą, która mógł sprawić, że wrócą mi jakiekolwiek chęci był Louis. Ciekawe w ogóle, czy pojawi się dzisiaj w tej głupiej szkole. Znów kolejny dzień, kiedy będą mnie szantażować, wyśmiewać i dosłownie mieszać z błotem. Miałem już tego kompletnie dość, ale wiedziałem, że jeżeli bym się postawił to jeszcze wylądował bym z głową w śmietniku, czy coś w tym stylu. Nigdy nie wiadomo, co tej bandzie futbolistów przyjdzie do pustych główek. Moje oczy były całe spuchnięte, płakałem dobrą większość nocy. Myślałem o wczorajszym dniu, o Tomlinsonie, o moim nic nie wartym życiu. Po co ja się w ogóle urodziłem, co? Chyba też mam uczucia, nie jestem tu po to, żeby traktowali mnie jakbym wcale nie istniał. Dobra, nie będę się już użalał nad sobą. Podniosłem się z łóżka, poszedłem do łazienki, wykąpałem się, ułożyłem włosy i już. Wystarczyło się tylko ubrać. A! A może przeszkadzały im moje spodnie? Co z tego, że były węższe od ich spodni o jakieś 5mm, przecież musieli znaleźć temat, żeby mnie poniżyć, prawda? Dobra. Chwilę później siedziałem już w szkole, pod klasą. Na dzień dobry spotkały mnie kolejne wyzwiska. Im się to chyba nigdy nie znudzi. Rozglądałem się tylko za Louisem, gdzie on mógł być? Chyba nie przepisał się do innej szkoły, z resztą nie stałoby się to tak z dnia na dzień. Przyszedłby się chociaż pożegnać. Chyba. Nie wyobrażam sobie jakoś teraz życia bez niego. To chore, poznałem go wczoraj, a już czuję, że bez niego bym umarł. No tak, przecież on jako jedyny mnie rozumiał, był taki sam. Strasznie chciałem mu to powiedzieć, że jest dla mnie najważniejszy, ale bałem się. Tak cholernie się bałem, strach paraliżował mnie za każdym razem jak zamierzałem to z siebie wykrztusić. Mój Boże. Właśnie uświadomiłem sobie, że jestem słabym, nic nie wartym, frajerem? Nie mogę znaleźć innego określenia, na to jaki byłem. Dalej taki jestem. Nie mi to osądzać, w sumie wszyscy inni pewnie sądzą o mnie o wiele gorzej, jeśli w ogóle się da. Wracając do relacji z dnia. Gdzie on do cholery był? Przez cały pobyt na zajęciach i w pracy nie zastanawiałem się nad niczym innym. Może zachorował. To by było najlepsze wytłumaczenie. Dlaczego ja nic o nim nie wiem, nie mam jak się z nim skontaktować. Chciałbym go chociaż odwiedzić. Pewnie następnego dnia wróci, przecież musiał wrócić, co nie?
No, myliłem się. Znów go nie było. I znów. I znów. I znów. Ile można, co mu się mogło dziać? To był chyba piątek. Nie miałem najmniejszej ochoty iść do pracy, więc wybrałem się nad rzekę, dokładnie tam gdzie pierwszy raz przytuliłem Louis'a. Brakowało mi go bardzo. Jak co piątek, siedząc w tamtym miejscu, wyciągałem żyletkę i "rysowałem" po sobie. Przez cały tydzień za dużo się tego nazbierało, tych wszystkich przykrości, jakie sprawiali mi ludzie. Miałem zamiar siedzieć tam aż do wieczora, no bo co miałem robić? Wrócić do domu, gdzie wszyscy są zajęci i nie mają dla mnie czasu? I tak prawie całe życie spędziłem sam. Przyzwyczaiłem się. W kółko myślałem tylko "Louis, co się z tobą dzieje? Tak strasznie mi cię brakuje". Położyłem plecak obok siebie i - z całkowitej bezsilności - położyłem na nim głowę i zacząłem wpatrywać się w rozgwieżdżone niebo. Było takie piękne, nawet wyczytałem z położenia gwiazd "Lou". Jakie to wszystko jest nienormalne. Zamknąłem oczy i starałem się wyobrazić, jakie będzie moje życie w przyszłości. Nic nie przychodziło mi na myśl. Kompletna pustka.
- Nad czym tak rozmyślasz? - O. Mój. Boże. Louis. Zerwałem się z miejsca, tak szybko, że słowa tego nie potrafią opisać. Źrenice automatycznie mi się powiększyły, on leżał przede mną. Pocałował mnie w policzek, tak delikatnie, że aż się rozpłakałem. Debil, po prostu skończony debil. Skąd ja się w ogóle urwałem?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz