piątek, 17 stycznia 2014

~ Rozdział 9. ~

Tak właśnie. To był najlepszy moment, żeby Greg w końcu usłyszał, co o nim myślę.
- Co ty tu kurwa robisz, Watson. - syknąłem. To było bardziej stwierdzenie niż pytanie. Zdążyłem zauważyć, że był wyraźnie zaskoczony tym, że tak powiedziałem. Brawo, udało mu się, wyprowadził mnie z równowagi. Jednak wyglądało na to, że mu to odpowiada. Chciał, żebym był wściekły, wiedział, że pod wpływem emocji stracę swój trzeźwy rozum. Nie ze mną takie gierki, idioto. Byłem dla niego zbyt inteligentny. Mogę się założyć, że jeśli miałbym na tyle odwagi, powaliłbym go na ziemię samą grą słów. Właśnie, jeśli miałbym, a nie mam. Dlaczego musiałem się taki urodzić? Dlaczego nie mogę być jakiś nieustraszony, czy coś.
- Spokojnie, Styles. Nie wariuj tak, bo jeszcze nas tu wszystkich pozabijasz. - Zaśmiał się, chociaż dla mnie to wcale nie było śmieszne. Moja twarz mogła być w tamtym momencie spokojnie porównana z pomidorem. Dłonie zacisnąłem w pięść, żeby dać upust złości. No tak, byłem... zły? Nie. Byłem wkurwiony. Na niego i na siebie. Na niego to chyba oczywisty powód, a na mnie za to, że byłem takim strasznym debilem. Nadal nie rozumiem, jak mogłem po prostu tam stać i pozwalać się traktować, jak gówno. O ile nawet tego nie traktował lepiej.
- Słuchaj, jeżeli przyszedłeś tu tylko po to, żeby się ze mnie śmiać, to wypierdalaj. - Powiedziałem cicho, ledwo dosłyszalnie, ale mnie usłyszał. Naprawdę nie wiem co we mnie wstąpiło. Nigdy nie używałem takich słów, chyba poniosły mną emocje.
- Whoa, Styles! Uważaj na słowa, bo zacznę się ciebie bać. A gdzie jest twój kochaś? Smutne, dostał parę razy w twarz i już nie macie się jak miziać? - Zrobił smutną minę, udając, że wyciera łzy z policzka. Pieprzony idiota. Moja cierpliwość miała granice. I właśnie wtedy się ona skończyła. Nawet nie wiem kiedy uderzyłem go w twarz. Na dodatek chyba całkiem mocno, wnioskuję to z tego, że się zachwiał. Spojrzał na mnie zdziwiony, a może nawet trochę przestraszony. W końcu znalazła się osoba, która choć trochę się mnie bała. Kiedy w końcu się opamiętał przesunął się w moją stronę, jednak powstrzymałem go kierując pięść ponownie w jego kierunku. Styles, wiesz co? Właśnie rozwaliłeś mu nos. Krew zaczęła spływać mu do ust, wytarł ją i wyszedł. Tak po prostu, wyszedł. Nie mogłem opanować swojego szoku, moje źrenice były tak powiększone, że chyba wypełniały resztę tęczówki.
Akurat w tamtym momencie wyszedł lekarz, aby oznajmić mi, że wszystko w porządku i mogę wejść z powrotem do sali. Wbiegłem tam szybciej, niż przypuszczałem. Od razu usiadłem na stołku, obok łóżka Lou i chwyciłem jego dłoń. Nie wiedziałem jak mam mu powiedzieć o wcześniejszym zajściu. Nie chciałem go martwić, jednak nie miałem zamiaru go też okłamywać.
- Lou... ja.. - Zacząłem się jąkać, moje zdenerwowanie wzięło górę. Wpatrywał się we mnie wyraźnie oczekując na to aż dokończę, jednak nie zapowiadało się, żeby szybko to nastąpiło. Posłał mi jedno ze swoich spojrzeń, zachęcające do tego, abym mówił dalej i się uspokoił. - Greg tu był. - Wymamrotałem, nawet nie zadbałem o to, żeby powiedzieć to choć odrobinę zrozumiale. Wzdrygnął się, otwierając szeroko oczy, po czym puścił moją rękę. Chyba nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Dziwne? Niezbyt, ale na jego miejscu spodziewałbym się nieproszonego gościa. Uniósł usta, ale zaraz potem je zamknął, najwidoczniej rozmyślił się z tego, co miał powiedzieć. Posłałem mu zachęcające spojrzenie, żeby wiedział, że już jest dobrze i jestem tam przy nim.
- Zrobił ci coś? - wyszeptał. Ale nie był to zwykły szept. Był nad wyraz przepełniony delikatnością, powiedział to, jakby bał się, że mnie straci. Położył dłoń na moim policzku, a ja czułem, że zaczynam się topić. Jego dotyk... Eh.
- Nic mi nie jest, Lou. - Posłałem w jego kierunku uspokajający uśmiech, nie miałem zamiaru wnikać w szczegóły tego, co się przed chwilą wydarzyło. Nie wiem dlaczego, ale tak chyba było najlepiej. Nie chciałem dłużej o tym rozmawiać, wiedziałem, że będzie ciągnął to dalej aż nie dowie się tego, czego chce. Musiałem jakoś szybko zmienić temat. - Kiedy cię stąd wypuszczą?
- Chyba jutro. Jak będę się dobrze czuł. - zaciął się na chwilę, ale pozwoliłem mu kontynuować. - Na razie jest okropnie, ale staram się udawać. Nie martw się, robię to tylko dla ciebie. - Był tak cholernie słodki. Aż dziwne, że takie szczęście akurat mnie spotkało. Może ktoś w końcu docenił to, że życie prawie za każdym razem usiłuje kopnąć mnie w dupę, więc postanowił się zlitować. Gdybym wiedział komu dziękować, to od razu bym to zrobił. Wtedy było jakoś dziwnie, niekoniecznie coś mi się działo, a to nowość. Zwykle co jakieś 30 sekund pakowałem się w wielkie gówno. Dobrze, że miałem przy sobie takiego Louis'a, nie wiem co bym bez niego zrobił.
- Harry? - Z rozmyślań wyrwał mnie jego lekko ochrypły głos. Mógłbym go słuchać do końca życia. Położyłem swoją dłoń na jego, czekając, aż dokończy. Zniżył głowę, zupełnie tak jakby chciał schować się przede mną pod kołdrę. Zachichotałem wiedząc, że się zawstydził. - Kocham cię. - Powiedział prawie niedosłyszalnie i chyba miał nadzieję, że ja też tego nie usłyszę. Nie ze mną takie rzeczy. Wstałem i pocałowałem go delikatnie w czoło, żeby za chwilę musnąć jego miękkie, delikatne wargi.
- Też cię kocham.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz