czwartek, 2 stycznia 2014

~ Rozdział 7. ~

Zaraz. Co on wie? Błagam cię Lou, powiedz mi. Nie no, to nie może być prawda. Dlaczego niektórzy ludzie są nietolerancyjni do tego stopnia, żeby kogoś pobić i to jeszcze tak? Nie mogłem na niego patrzeć, nie chciałem. Od razu pękłoby mi serce, chociaż i tak już było podzielone na milion malutkich kawałeczków. Nie chcę nikomu życzyć takiego widoku. Widoku osoby, za którą mógłbyś oddać życie, a ona właśnie bezradnie leży i wygląda na to, że chce umrzeć. Przecież on musiał żyć. Nawet nie zdążyłem mu powiedzieć, że... No. Do cholery, co ja robię. Przecież musiałem zawołać jakąś pomoc, czy coś. Wątpię, że nasza szkolna pielęgniarka by coś poradziła. Opatrzyłaby mu rany i miałaby gdzieś co się z nim stanie. Nie mogłem na to pozwolić. Wziąłem Louis'a pod rękę i wyprowadziłem go ze szkoły, starając się zawołać taksówkę. Tak, ja buntownik Styles zerwałem się z zajęć. Z resztą, kto by tak nie zrobił? Nieusprawiedliwione godziny to było akurat moje najmniejsze zmartwienie. Nie znam się na medycynie i tych innych rzeczach, ale wyglądało mi to na coś poważnego. "Tommo tylko się trzymaj, proszę". Czy ja ciągle muszę ryczeć? Dlaczego jestem tak cholernie słabym psychicznie człowiekiem? Nienawidzę się za to. "Ej, taxi!", "Halo!","Proszę się zatrzymać!". No błagam, czy ja jestem niewidzialny? Wołałem tą taksówkę chyba z 50 razy i nikt nie chciał się łaskawie zatrzymać. Musiałem iść kolejne 300 metrów na przystanek autobusowy. Pech chyba nie chciał mnie tamtego dnia opuścić, śmieszne, prawda? Może powiedz mi ktoś jeszcze, że nie będzie żadnego autobusu, to chyba coś zepsuję. A może bardzo zepsuję. Groźny ja, ha! Usiedliśmy na ławkę, jedyna szansa kiedy można było odpocząć od tego wszystkiego i porozmawiać.
- Lou, powiesz mi jak to było? - Spojrzałem na niego takim wzrokiem, jak... Chyb jeszcze nigdy. Czułem, że był przepełniony czymś innym nich dotychczas. Uczuciem? Hmm. Wtulił się w moje ramię, o Boże. To było takie, że aż brak mi słów, żeby opisać co czułem. Pogłaskałem go po włosach, chciałem mu pokazać, że teraz będzie tylko lepiej. No przecież musiało.
- Ja wiedziałem, że to on. Że to był Greg. Wpadłem akurat na niego po drodze do szkoły, nie mogłem mu tego darować. Może na początku naskoczyłem bez powodu, ale teraz już wiem, że dobrze zrobiłem. No, tak jakby. Poszliśmy nad rzekę, tam gdzie my się zawsze spotykamy. Chciałem porozmawiać z nim na spokojnie, ale nie dał mi takiej szansy. Nazwał mnie pieprzonym pedałem, nie mogłem mu tego popuścić, rozumiesz chyba o co chodzi? Uderzyłem go w twarz, potem on mnie, później znów ja. I tak to się wszystko zaczęło. Zaczęliśmy się bić, nawet nie wyobrażasz sobie ile wyzwisk przy tym usłyszałem. Jak cholernie trudno było mi się powstrzymać od płaczu. To tak bardzo bolało. Wywrócił mnie, zaczął kopać, po głowie, po brzuchu, wszędzie, Harry. Doprowadził do tego stopnia, że nie mogłem się podnieść, na koniec tylko mnie opluł i uciekł. Jak to teraz brzmi, jestem skończonym nieudacznikiem. Nie znają mnie z takiej strony. Harry, tak strasznie mnie wszystko boli. - Nie wytrzymał. Rozpłakał się, jak małe dziecko. Ale dlaczego miałem mu się dziwić? Koleś pobił go tak strasznie mocno. Na jego białej koszulce było sporo krwi, to był przerażający widok. Nie wiedziałem co mam zrobić, przytuliłem go tylko mocniej i wyszeptałem "Wszystko będzie dobrze, obiecuję.". Ja nawet nie umiem pocieszać. Ale chyba on o tym wie. Po około pół godzinie przyjechał autobus. No nareszcie, ile można czekać? Jazda do szpitala także trochę czasu zajęła, nie mam pojęcia, jak on wytrzymał. Lekarz zabrał go na jakieś badania, byłem dosłownie kłębkiem nerwów. Chodziłem w tę i z powrotem po korytarzu, czekając bezradnie na jakąś wiadomość, na cokolwiek. To takie głupie uczucie, kiedy chcesz coś zrobić, pomóc, a nie masz jak. Musisz tylko czekać, czekać i czekać. Uciążliwe. Ale no, takie już było moje życie. A co jak dolega mu coś poważnego? Nie zniósł bym tego.
- A pan to kto? W odwiedziny. Przykro mi wpuszczamy tylko rodzinę. - Zobaczyłem lekarza, wychodzącego z sali Tomlinsona. Nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić, jaką ulgę wtedy poczułem, najlepsze uczucie świata. Prawie.
- Jestem jego bratem. To mogę wejść? - Wow, nie dość, że buntownik, co ucieka z lekcji, to jeszcze kłamca. Niestety nie pozostało mi nic innego, musiałem go zobaczyć. Na szczęście mi uwierzył i spokojnie mogłem pogadać z moim aniołkiem. Wszedłem do jego sali, podniosłem krzesło i usiadłem jak najbliżej się da, chwytając go za rękę. Spał. Tak słodko wyglądał. Jestem głupi. Głowę miał zawiniętą w bandaż, na twarzy miał strupy, czy coś w tym stylu, a ja powiedziałem, że słodko wygląda. Dobra, nie ważne. Siedziałem tam z nim do momentu, aż otworzył oczy. Kogo ja oszukuję, cały czas tam siedziałem. Nie jadłem, nie piłem, nic. On był najważniejszy. Przecież zrobiłby dla mnie to samo. Tak mi się wydaje.
- Harry. - Szepnął, otwierając powoli swoje piękne, błękitne oczy.
- Słucham, Lou? Wszystko w porządku.
- Tak. Kocham cię. - Mamo, powiedział to. On to powiedział! Tylko teraz będę się zastanawiać czy to po przyjacielsku, czy naprawdę. Oh, czy ja muszę nawet w takim momencie...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz