niedziela, 29 grudnia 2013

~ Rozdział 6. ~

Czy to sen? Czy ja przed chwilą pocałowałem Louisa Tomlinsona? Czy ja właśnie spełniłem swoje marzenie? Byłem w takim szoku, że nawet teraz nie potrafię tego opisać. Kiedy przypominam sobie jego błyszczące oczy i ten smutny wyraz twarzy, aż mnie ciarki przechodzą. Było już ciemno, leżałem z nim na ziemi, wsłuchując się w szum rzeki i podziwiając gwiazdy. Nasze palce były splątane ze sobą, a on tak lekko je pocierał. Dziwnie to brzmi. Ale zaraz. Kto był na tyle głupi, żeby rozpowiedzieć takie plotki? Przecież nikt nie wiedział, że się spotykamy poza szkołą, nikt nawet nie wiedział, że się znamy. To było niemożliwe. Chciałem się dowiedzieć kto to rozpowiedział, ale nie wiedziałem jak. Byłem za bardzo nieśmiały, żeby podejść i zapytać kogokolwiek. Otworzyłem się tak jedynie przy Lou. Ale no, on był inny. Tylko on mnie rozumiał, a taki chłopak z drużyny futbolowej mógłby mi jeszcze przylać.
- Harry... Przepraszam. Przysięgam ci, że dowiem się kto to zrobił i to z nim załatwię. Nie pozwolę, żeby ktokolwiek próbował nas rozdzielić, rozumiesz? - Ej, no on czytał mi w myślach. Tylko, że w przeciwieństwie do mnie miał jakieś znajomości i mógł się coś dowiedzieć. Oj, Styles, jesteś tak popularny, że aż wcale.
Kolejny dzień. Te same zmartwienia, chociaż już trochę mniej ich było. Odzyskałem to, co było wtedy najważniejsze. Dalej jest. Przyszedłem do klasy i jak człowiek usiadłem w ławce. Na dzień dobry spotkały mnie kolejne obelgi, ale o co im chodziło? Nigdy się tego chyba nie dowiem. Przecież ja tylko żyłem. Punkt 8, a Louisa wciąż nie było. Może się spóźni? Nie, on się nigdy nie spóźnia. To najbardziej punktualna osoba, jaką znam. A co jak znowu nie przyjdzie do szkoły, tak jak kiedyś? Tylko niby czemu miałby to zrobić, już wszystko mamy wyjaśnione, a o nowych problemach nie ma mowy, bo na pewno dowiedziałbym się o nich jako pierwszy. Zaczynałem się martwić. Ej, Tomlinson, chodź tu do cholery, potrzebuję cię. Nikt nigdy nie będzie w stanie sobie wyobrazić, jak wielką radość sprawiało mi jego jedne spojrzenie. Wyglądało na to, że dzisiaj nie będę zbytnio zadowolony, no cóż. Czasami tak bywa, z resztą przyzwyczaiłem się, że nie mam wszystkiego. Tak poza tym to byłem z siebie strasznie zadowolony. Już od dłuższego czasu nie sięgnąłem po żyletkę, nie byłem aż tak zdołowany, a to dziwne, co? Był już środek lekcji, nie było najmniejszej szansy, żeby pojawił się w szkole. Siedziałem w ostatniej ławce na biologii, nie mogłem się tamtego dnia zupełnie na niczym skupić. Ciągle myślałem o wczorajszym zdarzeniu, o tym pocałunku. Nic nie robiłem, tylko malowałem serca na ławce, chociaż nawet nie wiedziałem, że to robię. Matko, jaki ja jestem dziwny. Jeszcze trochę i zamkną mnie w jakimś zakładzie, czy coś. Czułem się jakoś dziwnie, jakbym miał powoli czegoś dosyć, jednak nie wiedziałem co to jest. Może to ta szkoła, albo to jak mnie w niej traktują... Albo sytuacja w domu.. Nie, to jednak jeszcze nie to. Albo to, że czuję się tak inaczej w związku z Louis'em. Jest dla mnie kimś więcej, niż przyjacielem, kimś, kimś.. Nie no, nie ważne. Mam wrażenie, że podlegamy jakiejś firmie, która nie pozwala nam się ujawniać, żeby nie było niepotrzebnych kłótni. Jakbym skądś to znał. Tylko, że tą "firmę" tworzymy ja i Lou. Sami sobie nie pozwalamy się ujawnić, jednak to dla naszego dobra. Nawet nie chcę myśleć, co by się działo, gdybyśmy wszystkim powiedzieli o nas.
- Boże, Louis, co ci się stało?! - Nie, to nie było możliwe. Właśnie wszedł do klasy, lecz nie wyglądał, jak dotychczas. Jego ubrania były podarte, twarz cała we krwi, podbite oko. Nie wiedziałem, co miałem zrobić. Podbiec, czy nie? Chociaż i tak już każdy się dowiedział, że go znam, mogłem nie krzyczeć. Idiota. Zaraz, ale dlaczego? Przyszedł pobity do klasy, to był mój obowiązek, do cholery. Nauczyciela nie było w klasie. Z resztą, nad czym ja się zastanawiałem. Złapałem go za rękę i wyprowadziłem z klasy, w kierunku łazienki. Może chociaż trochę mógłbym mu pomóc. Zacząłem szukać jakiś chusteczek, żeby wytrzeć tą krew, czy coś. Obróciłem się i zobaczyłem, jak siedzi bezradnie oparty plecami o ścianę, a jego głowa była zawieszona w dół. Chwyciłem go za brodę, tak, żeby spojrzał tylko na mnie. Jego oczy były jakieś dziwne, jakby nie miały ochoty żyć. A może nie miały, a ja po prostu tego nie wiedziałem?
- Kto ci to zrobił? Lou, dlaczego cię pobili? - Znów nie wytrzymałem i się rozpłakałem. Z jego oczu też leciały łzy, ale chyba nie miał siły, żeby się nawet poruszyć.
- To był Greg, on wie Harry, on wie. - Szepnął i położył głowę na mojej ręce.

Chyba zasnął. Zasnął, tak?



środa, 11 grudnia 2013

~ Rozdział 5. ~

8:04. No pięknie. Właśnie spóźniłem się do szkoły, jedynym pytaniem, które sobie wtedy zadawałem to: iść tam, czy nie? Ostatecznie wybrałem to drugie, nie miałem najmniejszej ochoty podnosić się z łóżka. Ale, ale... A Louis? Tak bardzo chciałem go zobaczyć. Nie byłem pewien, że wytrzymam jeden dzień bez niego. Bez tego anielskiego uśmiechu, pięknych oczu, delikatnych dłoni. Styles, ogarnij się, znów głupoty opowiadasz. Ugh. No, to co mi zostało, nie? Nie miałem nawet jego numeru telefony, żeby jakkolwiek go powiadomić o mojej nieobecności. Niewiele mi zostało do myślenia, zwyczajnie się położyłem i zasnąłem. 13:17. O matko, zaszalałem. Szybko zerwałem się z łóżka, sam nie wiem czemu. Jakbym miał jakąś potrzebę, żeby to zrobić. Miałem przed sobą przecież cały dzień! No, prawie. Spojrzałem na telefon, cooooo? 24 nieodebrane połączenia. Ciekawe jak to się stało, przecież po 1. nikt mnie nie lubił i po 2. zaledwie 3 osoby wiedziały, jak się ze mną skontaktować. Mama, Gemma i pani Shay. Ale byłem rozchwytywany, prawda? To był jakiś nieznany numer, bałem się oddzwonić, ale jednak to zrobiłem. Jeden sygnał, drugi sygnał, trzeci, czwarty... I nic. No to próbujemy jeszcze raz, a co. Pierwszy sygnał, drugi, o i coś przerwało.
- Halo? - Głoś w słuchawce mi coś, a raczej kogoś, przypominał. A może... albo jednak, nie będę zapeszać.
- Ktoś dzisiaj dzwonił do mnie z tego numeru. Y, jakieś 24 razy.
- Harry!  To ty? Powiem ci coś. Nienawidzę cię, wiesz? - Co, co, co, co, co? To był Louis, to był on, wiem to. Ale dlaczego to powiedział, ja nic nie zrobiłem. Łzy zaczęły mi spływać z oczu tak szybko, jak nigdy. Nie wiedziałem o czym myśleć, co zrobić i od czego zacząć. Najważniejsza osoba w moim życiu właśnie mi wyznała, że mnie nienawidzi. Świetnie, po prostu świetnie. Teraz już w ogóle nie mam ani jednego powodu, aby żyć. Bo niby po co? Żeby znów było jak dawniej? No, nie oszukujmy się, w szkole wciąż było tak samo. Ale poza nią to zupełnie co innego. Całkiem jakby cały mój świat został odwrócony do góry nogami. Pierwszy raz żyłem z tą świadomością, że mam do kogo iść, komu się wyżalić, albo po prostu pogadać, czy popatrzeć w oczy. Kto by pomyślał, że w ułamek sekundy mogłem to wszystko stracić, no kto? Tak nie mogło być, musiałem z nim jak najszybciej porozmawiać. Dzwoniłem chyba ze sto razy, bez żadnego odzewu. "Louis, dlaczego mi to robisz?". Właśnie, dlaczego? Czym ja zawiniłem? Czy nie oddałem mu kawałka mojego serca, tylko, albo aż po to, żeby powiedział mi wszystko, co go męczy? Mogę się założyć, że tylko ja wiedziałem o jego problemach. Wiem, że ci jego koledzy od razu by go wyśmiali.
- Czego chcesz? - No w końcu, ile mogłem się do niego dobijać?
- Louis, proszę cię, porozmawiaj ze mną.
- Nie.
- Proszę. Wyjaśnij mi chociaż dlaczego mnie nienawidzisz, ale nie przez telefon.
- Nie.
- Lou, aniołku, błagam cię spójrz mi w oczy i po prostu to powiedz. To wszystko. Jeżeli to zrobisz, to dam ci spokój. - Zgodził się. Jestem przekonywalny? Nie. Kiedy jestem przygnębiony aż do takiego stopnia, słowa wypływają ze mnie same. Mówię prawdę, to co czuję, przecież nie ma sensu nikogo okłamywać, prawda? Następnego dnia, w końcu podniosłem ten szlachecki tyłek, któremu nie chciało się ostatnio łaskawie podnieść. Byłem zły sam na siebie, nie na Louis'a. Może miał swoje powody, żeby tak powiedzieć. Za chwilę się dowiem. A nie, przecież my nie rozmawiamy w szkole, zapomniałem. Musiałem przeczekać jeszcze 7 godzin, żeby usłyszeć jego głos, super. Te zajęcia były wyjątkowo okropne, nawet nie wymieniałem się z nim spojrzeniami, jak to dotychczas robiliśmy. Dzwonek. Witaj, mój zbawco. Zerwałem się z miejsca, założyłem plecak i wolnym krokiem ruszyłem w to miejsce, gdzie zwykle rozmawiamy. Nie spieszyłem się, bo po co? Przynajmniej przez ten czas szedłem z myślą, że jeszcze dla kogoś coś znaczę. A za niedługo miało się to wszystko schrzanić. Jestem nieudacznikiem, nawet nie umiem zatrzymać przy sobie przyjaciela. Nie zasługuję na niego. Powoli się tam zbliżałem, on już tam czekał. Wpatrywał się w strumyk wody, miał ręce w kieszeni, wyglądał tak strasznie poważnie. Czułem jak moje oczy robią się zaszklone, jednak starałem się opanować łzy. Nie chciałem, żeby zobaczył, że jestem aż tak słaby.
- Lou... - Podszedłem do niego i lekko chwyciłem za ramię, po czym odepchnął mnie i wysyczał tylko "nie dotykaj mnie". Tak bardzo mnie to zabolało. - Możesz mi chociaż wyjaśnić dlaczego? Louis, do cholery, co ja ci takiego zrobiłem?!
- Naprawdę chcesz wiedzieć co mi zrobiłeś? Jesteś zwykłym, pieprzonym idiotą, nic nie potrafisz, wszystko musisz wygadać, wszystko! A ja ci tak ufałem. Przez ciebie teraz cała szkoła wie, że jestem gejem, dziękuję ci, Styles. Zniszczyłeś mi życie, miałem wsparcie chociaż w tobie, ale wiem teraz jak bardzo się pomyliłem. Jedynie cieszę się, że zorientowałem się tak wcześnie. - No dobra, czyli teraz już wiem, co o mnie sądzi. Ale dlaczego kieruje w moją stronę rzeczy, które są kłamstwem wyssanym z palca? Nie rozumiałem tego chłopaka.
- Spójrz mi w oczy, proszę. I uwierz mi, że nigdy bym czegoś takiego nie zrobił. Nie będę teraz kłamać, jesteś dla mnie, eh.. z resztą nie ważne. Nigdy bym nikomu nie wyjawił twojego sekretu, bo sam doskonale wiem co przeżywasz. Widzisz moje i twoje ręce? To znak, że obydwoje mamy problemy i powinniśmy się zrozumieć, jak nikt inny! Czy ty naprawdę tego nie widzisz? Zraniłeś mnie tym, bardzo. - Udało mi się, powiedziałem to co dokładnie zamierzałem. Nie mogłem opanować się od płaczu, tak strasznie chciałem, żeby mnie przytulił i powiedział, że wszystko będzie dobrze. Ale to się najprawdopodobniej nie stanie.
- Dlaczego miałbym ci wierzyć? Skąd mam wiedzieć, że nie jesteś, jak wszyscy. - Idiota. Tak wiem, kochałem go i w ogóle, ale był tak głupi, że szkoda słów. Ej, powiedziałem, że go kochałem? Zapomnijmy o tym.
- Louis, pamiętasz?
- Co?
- Jeszcze niedawno byliśmy dla siebie wszystkim.
Wtedy i ja i on.. Czy to się nie robi nudne, że co chwilę ktoś płacze? No ale, w końcu opisuję swoje uczucia. Przytulił się do mnie, przytulił i pocałował w policzek, tak jak tego pragnąłem. "Nareszcie". Stykaliśmy się nosami, nasze zapłakane twarze były tak blisko, że czułem na sobie jego oddech. Był taki świeży. Chwilę potem zatopił swoje usta w moich. Halo, to najpiękniejsza chwila w moim życiu!

czwartek, 5 grudnia 2013

~ Rozdział 4. ~

Jego pocałunek był najpiękniejszym, co mnie kiedykolwiek w życiu spotkało. Miał takie miękkie i delikatne usta. Miałem ochotę tylko się rozpłynąć, on działał na mnie, jak narkotyk. Pałałem do niego uczuciem, sam nie wiem jakim, wiem, że było to coś więcej niż znajomość. Jednak miłość też nie, to za wcześnie. Styles, co ty gadasz. Przejdę do rzeczy. Ja, jak to ja, jak zwykle nie mogłem z siebie nic wydobyć, nawet najmniejszego drgnięcia. Non stop tylko ryczałem, patrząc mu w te jego głębokie, niebieskie oczy. Otarł mi łzy, był taki opiekuńczy. Był we mnie wpatrzony, okropnie mnie to peszyło. Niekomfortowo było mi się nawet poruszyć, a jakbym dziwnie wyglądał? Szkoda, że pewnie przyszedł tu, żeby mi powiedzieć, że nie możemy się zadawać, bo jego znajomi tego nie zaakceptują. Przecież on nie chce być taki, jak ja. Pamiętliwy jestem strasznie, no nie? Trudno zapomnieć rzecz, która jakby przebiła mi serce. Starałem się tego nie okazywać, bo mogła być to jedyna szansa, kiedy z nim w ogóle rozmawiam.
- Ej, ej. Nie płacz. Jestem tutaj. - Jego szept, jego dotyk, ugh. Widzi ktoś, jak mnie dreszcze przechodzą? I weź tu nie zwariuj przy kimś takim. Czułem się, jak nastolatka, która się czymś.. dobra, nie ważne. Louis był dla mnie kimś innym. Może, podobał mi się? Nie wiem, to chyba nie jest najlepsze określenie. Ale tak mi się wydawało. To tylko moje głupie przemyślenia, nic nie warte słowa. On - rozchwytywany w całej szkole, lubiany przez wszystkich, miałby polubić kogoś takiego zwykłego, jak ja? Śmieszne. Zdołałem tylko go spytać, dlaczego przez tyle czasu nie przychodził do szkoły.
- Nie wiem sam dlaczego. Przepraszam, że mnie nie było, wtedy kiedy potrzebowałeś osoby do pomocy. Przepraszam, że cię wtedy uraziłem. Jestem beznadziejny, co? Jak siedziałem w domu myślałem tylko o tych wszystkich złych rzeczach, jakie robię, o tobie, Harry, o naszej rozmowie, o tym jak bardzo jesteśmy podobni. Tylko ty dajesz mi sens do dalszego życia, bo wiem, że mnie wysłuchasz, chociaż pewnie wcale tego nie chcesz. To głupie, wcale się nie znamy a ja mówię takie rzeczy. - Widziałem jak po jego policzku samotnie spływa jedna, pojedyncza łza. Ja też miałem ochotę przejechać ręką po jego policzku, tak jak on mnie. Ale bałem się. Nie wiem czego, może by sobie pomyślał o mnie, że jestem jakiś dziwny. W sumie to jestem. Chyba już sam nie wiem, co ja gadam. Ciągle tylko płaczę, myślę o nim i nic więcej. Moje życie jest nic nie warte, gdybym chciał je jakoś sprzedać to pewnie musiałbym jeszcze dopłacić. Chwila, chwila. Już od jakiegoś czasu nic nie mówiłem, przydałoby się w końcu odezwać.
- Ja sądzę tak samo. Nie mówię ci tego, co czuję, bo zwyczajnie się boję. Że mnie wyśmiejesz, czy coś. Pewnie się wstydzisz pokazywać ze mną przy kolegach, więc jeśli chcesz, żebym się nastawił do tego, że w szkole będziesz mnie olewał, to po prostu to powiedz. Postaram się chociaż zrozumieć. Wiesz co mnie boli najbardziej, Lou? Jesteś dla mnie jak anioł stróż, co z tego, że znamy się może tydzień? Przecież to nic nie zmienia. Chciałem ci powiedzieć już wcześniej. Jeżeli czujesz, że się rozumiemy, to dlaczego jest tu mowa o jakimś czasie, co? - Hej, w końcu to powiedziałem. Cieszyłem się jak dziecko, które dostało gryzak. To zdanie było bez sensu. Przejdźmy dalej.
- Harry, ty nie rozumiesz. Ja chciałbym być dla ciebie, jakby to powiedzieć, idealny. A jak widać nie jestem, sam wiesz, jak cię traktowałem dopóki nie dowiedziałem się, co przeszedłeś.
- Nie chcę, żebyś był idealny. Chcę żebyś był przy mnie, był mój, rozumiesz? - W tamtym momencie się rozkleił. Pierwszy raz widziałem Louis'a, który płakał. Ale zaraz, co ja miałem zrobić? Myśl Styles, myśl. Po namysłach zrobiłem w końcu to, co on. Przytuliłem go, mało tego! Nawet pogłaskałem po głowie. W końcu musiał nadejść czas, żebym przezwyciężył swoją nieśmiałość. Ej, chyba był czas, żeby się już zbierać. Podniosłem się z ziemi i podałem smutnemu chłopakowi rękę. Chwycił mnie, i wróciliśmy tak do domu. Odprowadził mnie nawet. Przez całą drogę rozmawialiśmy, nie miałem pojęcia, że on aż tak cierpi. A co jest najlepsze? Trzymaliśmy się za ręce. Oh, niech ja dam już spokój, przecież to nic nie znaczyło.
- Chyba muszę już iść, trzymaj się. - Dałem mu delikatnego całusa w policzek. Byłem tak wystraszony, że szybko pobiegłem do domu, nie czekając na jego odpowiedź. Zapomniałem mu powiedzieć o najważniejszym. Chciałem mu podziękować, że jest, ale to już chyba by było za wiele, jak na moją głowę. Wpadłem tylko do pokoju, rzuciłem plecak na łóżko i nie wierząc w to co się stało, osunąłem się po drzwiach. Pierwszy raz w życiu tak strasznie szczęśliwy.

środa, 4 grudnia 2013

~ Rozdział 3. ~

- Harry, wstawaj! Spóźnisz się do szkoły. Nie będę drugi raz powtarzać, bo zaraz mam wykłady. - Ciekawe po co Gemma obudziła mnie z samego rana. I tak do szkoły szykuję się w mniej niż w pół godziny. Nawet nie miałem najmniejszej ochoty tam iść. Jedyną osobą, która mógł sprawić, że wrócą mi jakiekolwiek chęci był Louis. Ciekawe w ogóle, czy pojawi się dzisiaj w tej głupiej szkole. Znów kolejny dzień, kiedy będą mnie szantażować, wyśmiewać i dosłownie mieszać z błotem. Miałem już tego kompletnie dość, ale wiedziałem, że jeżeli bym się postawił to jeszcze wylądował bym z głową w śmietniku, czy coś w tym stylu. Nigdy nie wiadomo, co tej bandzie futbolistów przyjdzie do pustych główek. Moje oczy były całe spuchnięte, płakałem dobrą większość nocy. Myślałem o wczorajszym dniu, o Tomlinsonie, o moim nic nie wartym życiu. Po co ja się w ogóle urodziłem, co? Chyba też mam uczucia, nie jestem tu po to, żeby traktowali mnie jakbym wcale nie istniał. Dobra, nie będę się już użalał nad sobą. Podniosłem się z łóżka, poszedłem do łazienki, wykąpałem się, ułożyłem włosy i już. Wystarczyło się tylko ubrać. A! A może przeszkadzały im moje spodnie? Co z tego, że były węższe od ich spodni o jakieś 5mm, przecież musieli znaleźć temat, żeby mnie poniżyć, prawda? Dobra. Chwilę później siedziałem już w szkole, pod klasą. Na dzień dobry spotkały mnie kolejne wyzwiska. Im się to chyba nigdy nie znudzi. Rozglądałem się tylko za Louisem, gdzie on mógł być? Chyba nie przepisał się do innej szkoły, z resztą nie stałoby się to tak z dnia na dzień. Przyszedłby się chociaż pożegnać. Chyba. Nie wyobrażam sobie jakoś teraz życia bez niego. To chore, poznałem go wczoraj, a już czuję, że bez niego bym umarł. No tak, przecież on jako jedyny mnie rozumiał, był taki sam. Strasznie chciałem mu to powiedzieć, że jest dla mnie najważniejszy, ale bałem się. Tak cholernie się bałem, strach paraliżował mnie za każdym razem jak zamierzałem to z siebie wykrztusić. Mój Boże. Właśnie uświadomiłem sobie, że jestem słabym, nic nie wartym, frajerem? Nie mogę znaleźć innego określenia, na to jaki byłem. Dalej taki jestem. Nie mi to osądzać, w sumie wszyscy inni pewnie sądzą o mnie o wiele gorzej, jeśli w ogóle się da. Wracając do relacji z dnia. Gdzie on do cholery był? Przez cały pobyt na zajęciach i w pracy nie zastanawiałem się nad niczym innym. Może zachorował. To by było najlepsze wytłumaczenie. Dlaczego ja nic o nim nie wiem, nie mam jak się z nim skontaktować. Chciałbym go chociaż odwiedzić. Pewnie następnego dnia wróci, przecież musiał wrócić, co nie?
No, myliłem się. Znów go nie było. I znów. I znów. I znów. Ile można, co mu się mogło dziać? To był chyba piątek. Nie miałem najmniejszej ochoty iść do pracy, więc wybrałem się nad rzekę, dokładnie tam gdzie pierwszy raz przytuliłem Louis'a. Brakowało mi go bardzo. Jak co piątek, siedząc w tamtym miejscu, wyciągałem żyletkę i "rysowałem" po sobie. Przez cały tydzień za dużo się tego nazbierało, tych wszystkich przykrości, jakie sprawiali mi ludzie. Miałem zamiar siedzieć tam aż do wieczora, no bo co miałem robić? Wrócić do domu, gdzie wszyscy są zajęci i nie mają dla mnie czasu? I tak prawie całe życie spędziłem sam. Przyzwyczaiłem się. W kółko myślałem tylko "Louis, co się z tobą dzieje? Tak strasznie mi cię brakuje". Położyłem plecak obok siebie i - z całkowitej bezsilności - położyłem na nim głowę i zacząłem wpatrywać się w rozgwieżdżone niebo. Było takie piękne, nawet wyczytałem z położenia gwiazd "Lou". Jakie to wszystko jest nienormalne. Zamknąłem oczy i starałem się wyobrazić, jakie będzie moje życie w przyszłości. Nic nie przychodziło mi na myśl. Kompletna pustka.
- Nad czym tak rozmyślasz? - O. Mój. Boże. Louis. Zerwałem się z miejsca, tak szybko, że słowa tego nie potrafią opisać. Źrenice automatycznie mi się powiększyły, on leżał przede mną. Pocałował mnie w policzek, tak delikatnie, że aż się rozpłakałem. Debil, po prostu skończony debil. Skąd ja się w ogóle urwałem?

wtorek, 3 grudnia 2013

~ Rozdział 2 ~

http://www.youtube.com/watch?v=rtOvBOTyX00

Nie panowałem nad tym. Łzy zaczęły spływać z moich policzków coraz to bardziej. Jego delikatne rysy twarzy i spokojny wzrok sprawiały, że czułem się tak jakoś, inaczej. Zrobiło mi się gorąco, sam nie wiem co się ze mną działo.
- Nie, dzięki. Sam sobie poradzę. - Byłem zbyt, przestraszony? Tak, może do tego jeszcze zdziwiony, że ktoś taki jak on podszedł do mnie i zaproponował pomoc. Przecież wiedział, "czym" jestem. Podniosłem się z ziemi i niepewnym krokiem ruszyłem, można powiedzieć, że donikąd. Miałem ochotę wziąć żyletkę do ręki i... wiadomo, co z nią zrobić. Tego też jeszcze nie wspomniałem. Samookaleczałem się. W pewnym sensie mi to pomagało, mogłem przejść do innego świata. Widząc swoją własną krew, czułem się jakoś lepiej. Moje ręce były całe w bliznach i kolejnych, nowych ranach. Byłem słaby. Strasznie słaby, nie potrafiłem radzić sobie z problemami, które prawdę mówiąc, sam stworzyłem. Nie mówiłem nikomu o tym, że się tnę, i tak nikt by nie zrozumiał. Przecież szczęśliwy cierpiącego nie zrozumie, prawda? Wracając do tamtego dnia. Zmierzałem przed siebie jeszcze dobre 15 minut, aż wylądowałem w parku, nad rzeką. Wyjąłem z kieszeni ostrze, podwinąłem rękaw, no i zacząłem "zabawę" z moją małą przyjaciółką. Łzy ciągle spływały strumieniami. Kto by pomyślał, że znajdzie się gdzieś taki chłopak? Chwilę później usłyszałem za sobą jakieś kroki. Spuściłem głowę w dół, miałem szczerą nadzieję, że jeśli to ktoś do mnie, to nie pozna. Myliłem się. Ta osoba usiadła obok mnie i chwyciła moją rękę. To był on. Obejrzał ją, drugą także. Zauważyłem, że jego oczy się zaszkliły, jednak na twarzy nadal panował uśmiech. Tym razem bardziej niepewny, jeśli można to tak nazwać. Chciałem się jakoś wytłumaczyć, jakkolwiek. Tylko nie miałem pojęcia jak. Jego osoba mnie onieśmielała.
- Nie musisz nic mówić. - Szybko powiedział, po czym odsłonił swoją rękę. Było na niej pełno malutkich kresek. To niemożliwe. On był... taki, jak ja. Przytulił mnie. Nigdy się tak nie czułem, nie umiem tego opisać. Serce waliło mi, jak szalone.
- Pewnie nie chcesz mnie słuchać. Pójdę już sobie.
- Stój. Chcę. - Chłopak usiadł koło mnie i przez dłuższy czas nic nie mówił. Siedział tylko i patrzył się przed siebie. Może zbierał się, żeby to powiedzieć, czy coś.
- Mam mnóstwo problemów, wiesz? Próbuję to ukrywać pod tym całym wizerunkiem, ciuchami, zachowaniem, i tak dalej. Rozumiesz, prawda? Moi rodzice od dawna nie żyją. Mieszkam sam z babcią i moim rodzeństwem, ale nie czuję się tam jakoś, jakby to nazwać, kochany. Babcia, jak to babcia, staruszka. Bardziej interesuje się moimi młodszymi siostrami, mam wrażenie, że już zupełnie o mnie zapomniała. A nie, to nie wrażenie. Wcześniej mieszkałem w Doncaster, tam też się ze mnie śmiali, że jestem sierotą, gejem i w ogóle. To dlatego się przeprowadziłem tutaj. Chciałem zacząć wszystko od nowa, jakby nowe życie. Jakiś miesiąc później dowiedziałem się, że moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Pech, co nie? Nie radzę sobie, ciężko mi z tym, że nie mam się komu wyżalić. Nudzę cię już, co? Może ja lepiej skończę. Wiem, jaki ty jesteś, Harry. Zanim do ciebie podszedłem byłem pewien, że się zrozumiemy. Wiem też, że pewnie mnie nie cierpisz, bo razem z tą głupią szajką się wyśmiewamy i tak dalej. Ale to tylko dlatego, że ja już nie chcę być taki jak wcześniej, wiem, że to złe. Chciałbym przestać, ale nie mam pojęcia jak. Przepraszam cię. - Odebrało mi mowę. Nie miałem pojęcia, że odnajdę kiedyś kogoś, kto będzie aż tak podobny do mnie. A tym bardziej tutaj, w Holmes Chapel. Chwila, chwila. Czy on powiedział, że jest gejem? Nie to, żeby coś, ale... a z resztą. Już nic.
- Louis, ja, ja nie wiedziałem. Jak mi przykro. - Przytuliłem płaczącego chłopaka, nienawidziłem jak jakaś osoba płakała, z wyjątkiem mnie. I tak jestem nikim, więc ja mogę. - Dlaczego im nie powiesz? O tym wszystkim? Wolisz kłamać?
- Nie chcę być jak ty. Em, znaczy.. Boże, przepraszam, jestem idiotą. Ja naprawdę już pójdę, cześć. - Ał. Zabolało. No ale w pewnym sensie rozumiem go. Ciekawe, co będzie dalej, tak po prostu sobie pójdzie? Czułem w sobie jakąś ochotę, żeby mu pomóc, znów porozmawiać. A może to był obowiązek. W tamtym dniu zapomniałem o pracy, zapomniałem o wszystkim. Myślałem tylko o Louisie, o tej rozmowie, nie mogłem się na niczym skupić. Miałem ochotę umrzeć za każdym razem, jak wyobrażałem sobie jego smutną, pełną żalu twarz, jego słowa. Miałem ochotę umrzeć za kogoś, jaki ja jestem dziwny. Nic dziwnego, że ludzie mnie nienawidzą. Z resztą, ile mogę się tym zamartwiać, lepiej pójdę już spać.

poniedziałek, 2 grudnia 2013

~ Rozdział 1. ~

- Źle, Harry! Ty nieudaczniku. Masz to zrobić od nowa. Wracam tu za 10 minut, jeśli nie będzie gotowe, wylatujesz z pracy. - Pani Shay była cholernie surowa. Nigdy dotąd nie spotkałem tak dokładnej osoby, zwracała mi uwagę nawet jeśli krzywo zawiesiłem cenę przy pieczywie. A zawsze wydawało mi się, że praca w piekarni jest prosta. Z jednej strony ją rozumiałem, jednak z drugiej bolało mnie to, że wyzywa mnie prawie na każdym kroku. Nie dość, że w pracy, to jeszcze w szkole. Nie miałem ani odrobiny spokoju. Musiałem się spieszyć, trzeba było poukładać produkty, żeby leżały prosto. Na szczęście wywinąłem się z tego zadania dość sprawnie i zmyłem się jak najszybciej do domu. Miałem dość tego dnia, dość wszystkiego. Można powiedzieć, że byłem jak każdy inny nastolatek z masą problemów na głowie, z którą sobie nie radzę. Czasem miałem ochotę po prostu odejść, tak bez pożegnania, albo zniknąć, czy coś. Znajomi mnie nie tolerowali, nie tolerują nadal. A to tylko dlatego, że jestem inny. Inaczej wyglądam, inaczej się zachowuję, mam inne upodobania. Ludzie są dziwni. Szkoda, że nie potrafią zaakceptować tego jaki jestem.
Po ciężkim dniu nawet nie wiedziałem kiedy zasnąłem. Moim jedynym celem było wstać następnego dnia, pójść do szkoły, później do piekarni i z powrotem do mojego niewygodnego łóżka. Monotonia. W moim życiu nie działo się nic specjalnie wyjątkowego. Gdybym chociaż miał osobę, z którą mogę porozmawiać kiedy tylko mi się podoba. Marzenia, co? Z takim kimś, jak ja nikt nigdy nie będzie chciał się zadawać. No bo przecież kto, mający swój "honor" zniży się do takiego poziomu, aby zadawać się z gejem. Tak, jestem gejem. Tego jeszcze o sobie nie powiedziałem. Nie miałem zamiaru nikomu mówić, sam do końca nie wiem jak obeszło to prawie całą szkołę. Jakiś niemyślący plotkarz, zrujnował mi całe życie. Codziennie muszę znosić obraźliwe komentarze, wyśmiewanie, popychanie. Jedynie w Gemmie, mojej siostrze mam wsparcie. Małe, ale zawsze się liczy.
~~~~~~~~~~
- Styles, a może masz ochotę na buzi od Louis'a? Hahaha. - Greg, nienawidziłem tego kolesia. Nie miał żadnych pochamowań, mówił tylko to co mu ślina na język przyniesie. A nie były to zbyt miłe i ciekawe rzeczy. Ciągle się zastanawiam, co ja zrobiłem, że tak mnie traktował. Może miałem go jeszcze przeprosić za to, że żyję? Nie. Mniejsza z tym. Od jakiegoś czasu czułem coś dziwnego. Louis wydawał się być zupełnie inny, niż reszta tych wszystkich idiotów. Bardziej zamknięty w sobie, tajemniczy, a nawet trochę wstydliwy. Jednak nie okazywał tego. Widziałem to w jego oczach, którym przyglądałem się, kiedy tylko nadarzyła się taka okazja. Z resztą, o czym ja mówię. "To tylko ja jestem na tyle nienormalny, że lubię chłopców". Do Tomlinsona - bo tak miał na nazwisko - kleiło się bardzo dużo dziewczyn. Widać było, że mu to odpowiada. Wykorzystywał każdą okazję, żeby powyrywać. Siedziałem w szkolnej stołówce, zupełnie sam, przecież nie miałem żadnych znajomych. Byłem rzucany jedzeniem i różnymi takimi. Przyzwyczaiłem się już. W moich oczach nagromadziły się słone łzy, nie chciałem, żeby ludzie to widzieli, więc wybiegłem stamtąd. Po chwili znalazłem się w miejscu, obok szkoły, o którym istnieniu, prawdopodobnie nikt nie wiedział. Siedziałem pod drzewem i płakałem z dobre 15 minut.
- Cześć. - Usłyszałem miły głos. Nagle zrobiło mi się cieplej. Podniosłem głowę w górę i ujrzałem jego. - Co się dzieje? Jestem Louis. Mogę ci jakoś pomóc? Nie płacz, proszę.

niedziela, 1 grudnia 2013

Wstęp.

Harry Styles - zwykły chłopak, zamieszkujący małe miasteczko w Anglii. Mający przeciętne zainteresowania, dorabia po szkole w piekarni na przedmieściach Holmes Chapel. Zamknięty w sobie, nieśmiały, jednak pomocny i opiekuńczy.

Louis Tomlinson - typowy bad boy. Rozchwytywany w szkole przez spore grupy dziewczyn, pochodzi z bogatej rodziny. Wydaje się pewny siebie, jednak skrywa w sobie bardzo dużo tajemnic.







Rozdział 1 już niedługo :)