niedziela, 5 stycznia 2014

~ Rozdział 8. ~

Nie mogłem pozbierać swoich myśli. Ciągle były skupione tylko na jednym. Na jego słowach. Nie przypuszczałem, że ktoś może mi tak zawrócić w głowie, przecież zawsze najważniejsza dla mnie była nauka. Sądziłem, że bez tego nie będę miał przyszłości. Teraz już wiem jak bardzo się myliłem. Moją przyszłością był Louis. To z nim wiązałem moje plany. Trochę dziwnie to brzmi, jakbym był z jakiejś mafii, czy coś. Nie ważne. Powiedział, że mnie kocha. Jego prawie niedosłyszalny szept tak głęboko utkwił mi w głowie, że nie potrafiłem z nim rozmawiać. Byłem wpatrzony w jego delikatną dłoń, miał do niej przyczepione coś w rodzaju igły, nie znam się na tym. Było mi go tak strasznie żal. Nie życzył bym tego nikomu, kiedy patrzałem w jego pełne smutku źrenice, ból zaglądał do każdej części mojego ciała. Palący płyn momentalnie zaczął napływać do moich oczu, starałem się odwrócić głowę, żeby nie zauważył. Zacisnąłem powieki, starając się nie płakać. Nie chciałem pokazywać chociaż w tamtym momencie, że jestem słaby. Chciałem, żeby wiedział, że przy nim staram się być tym silnym Harry'm, który przy jego osobie zapomina o problemach, o całym życiu. Po części to prawda. Kiedy byliśmy tylko we dwoje czułem, jakbyśmy byli zupełnie sami na tej planecie. Działał na mnie, jak narkotyk. Z każdym dniem potrzebowałem go coraz bardziej. To silne uczucie pragnienia, kiedy myślałem o Louis'ie coraz częściej zaczynało mi towarzyszyć. Nigdy nie wiedziałem, jak to jest, kiedy potrzebujesz kogoś tak cholernie bardzo, że chcesz jego obecności w każdej minucie, w każdej sekundzie. Uspokajał mnie. Może dziwnie to zabrzmi, przecież jestem facetem, ale czułem się przy nim nad wyraz bezpiecznie. Z moich głębokich rozmyślań wyrwał mnie lekarz, który jakby znikąd wpadł do sali, oznajmił, że chce powtórzyć jakieś badania. Chyba coś mu nie pasowało. Nie mogło się nic stać, Lou powiedział, że wszystko dobrze. Ufałem mu, miałem nadzieję, że nie okłamał mnie tylko po to, żebym się nie martwił. Uniosłem jego dłoń ku górze i musnąłem ją lekko ustami. Musiałem mu pokazać, że jestem cały czas przy nim.
_________________________________________________________________________________
Leżałem cały czas z zamkniętymi oczami, otworzyłem je lekko, kiedy do sali wparował lekarz. Zobaczyłem jak Harry opuszcza pomieszczenie, zanim zamknął drzwi obrócił się jeszcze raz, żeby sprawdzić czy wszystko w porządku. Jego opiekuńczość czasami mnie zadziwiała, miałem wrażenie, że jeżeli bym mu na to pozwolił, robiłby wszystko za mnie. To było dziwne uczucie, ledwo co poszedł, a ja już zaczynałem tęsknić za jego dotykiem, ochrypniętym głosem, za jego lokami, które łaskoczą moje policzki za każdym razem, jak skrada z nich buziaka. Pragnąłem go, cały czas. Przy lekarzu na siłę udawałem, że czuję się lepiej, miałem zamiar jak najszybciej stamtąd wyjść, żeby spędzać czas z moim aniołkiem. Kiedy siedział tak przy mnie, udało mi się zapomnieć o powodzie, dla którego leżałem w szpitalu. Tak strasznie mnie nadal wszystko bolało, nie mogłem tego wytrzymać. Ale co ja miałem zrobić? Nie mogłem pozwolić, żeby przytrzymali mnie w tym więzieniu jeszcze dłużej, tam było strasznie. Białe kafelki, białe ściany, nie wygodne łóżka. Wszystko wyglądało tak obskurnie, i to miał być szpital? Myślałem, że to takie miejsce, w którym chorzy mogą się poczuć bezpiecznie, tymczasem ja bałem się, że nogi mojego łóżka za chwilę się połamią, były takie stare.
- Kiedy będę mógł się zobaczyć z Harry'm? - W cichej sali rozbrzmiał mój ledwo dosłyszalny głos, jednak mężczyzna, stojący na drugim końcu pomieszczenia mnie usłyszał. Spojrzał na mnie, jego oczy się zaświeciły. Nie miałem pojęcia o co mu chodzi.
- Z pana bratem, mam rozumieć? - Rzucił w moim kierunku nieśmiały uśmiech. Jakim do cholery bratem, co on mu nagadał? Posłałem mu moje pytające spojrzenie, na co on cicho się zaśmiał.
- Harry, powiedział, że jest pana bratem. Spokojnie, wiem, że tak nie jest, ale jego wzrok był tak zmartwiony, że nie miałem innego wyjścia, musiałem go wpuścić. - Miałem wrażenie, że domyślał się, że pomiędzy nami jest coś więcej. Jedyna osoba, która nie miała ochoty mnie za to pobić. Ha, jedna już to zrobiła. Podszedł do mnie i delikatnie odwiązał z głowy bandaż, żeby zawiązać nowy. Skrzywił się nieco, kiedy zobaczył, że moje rany nie wyglądają zbyt dobrze. Nieprzyjemnie pieczenie towarzyszące tej czynności było nie do zniesienia.
__________________________________________________________________________________
And being here without you
It's like I'm waking up to

Only half a blue sky
Kinda there but not quite
I'm walking round with just one shoe
I'm a half a heart without you
I'm half the man, at best
With half an arrow in my chest
I miss everything we do
I'm a half a heart without you


Siedziałem na korytarzu ze słuchawkami w uszach, chciałem w końcu tam wejść. Cały się trzęsłem z niepewności, czy wszystko jest dobrze. Przesuwałem palcem po ekranie, żeby znaleźć jakiś inny utwór, ale tamten był moim ulubionym. Był taki prawdziwy. Nagle ktoś wyrwał mi telefon z ręki i upuścił go na ziemię. Podniosłem głowę lekko do góry, jednocześnie wpychając za ucho loki, które niesfornie opadły na moje czoło. Kiedy zobaczyłem, kto przede mną stoi moje oczy momentalnie się poszerzyły. Greg i jego koledzy idioci. Skąd oni wiedzieli gdzie jesteśmy? Przecież nie mogli nas śledzić. On także miał kilka siniaków, ale to była mała ilość. W porównaniu do Lou był jak nowo narodzony. W środku aż gotowałem się ze złości, jednak na zewnątrz opanował mnie taki strach, że nie mogłem wydusić z siebie ani słowa. Cały czas karciłem się w myślach, co ja do cholery robię. Pozwalałem im właśnie mnie poniżać, pokazywałem im jak strasznym jestem nieudacznikiem. Wszystkiego się bałem, tak nie mogło być. To pora, żeby wziąć się za siebie, Styles.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz