wtorek, 3 grudnia 2013

~ Rozdział 2 ~

http://www.youtube.com/watch?v=rtOvBOTyX00

Nie panowałem nad tym. Łzy zaczęły spływać z moich policzków coraz to bardziej. Jego delikatne rysy twarzy i spokojny wzrok sprawiały, że czułem się tak jakoś, inaczej. Zrobiło mi się gorąco, sam nie wiem co się ze mną działo.
- Nie, dzięki. Sam sobie poradzę. - Byłem zbyt, przestraszony? Tak, może do tego jeszcze zdziwiony, że ktoś taki jak on podszedł do mnie i zaproponował pomoc. Przecież wiedział, "czym" jestem. Podniosłem się z ziemi i niepewnym krokiem ruszyłem, można powiedzieć, że donikąd. Miałem ochotę wziąć żyletkę do ręki i... wiadomo, co z nią zrobić. Tego też jeszcze nie wspomniałem. Samookaleczałem się. W pewnym sensie mi to pomagało, mogłem przejść do innego świata. Widząc swoją własną krew, czułem się jakoś lepiej. Moje ręce były całe w bliznach i kolejnych, nowych ranach. Byłem słaby. Strasznie słaby, nie potrafiłem radzić sobie z problemami, które prawdę mówiąc, sam stworzyłem. Nie mówiłem nikomu o tym, że się tnę, i tak nikt by nie zrozumiał. Przecież szczęśliwy cierpiącego nie zrozumie, prawda? Wracając do tamtego dnia. Zmierzałem przed siebie jeszcze dobre 15 minut, aż wylądowałem w parku, nad rzeką. Wyjąłem z kieszeni ostrze, podwinąłem rękaw, no i zacząłem "zabawę" z moją małą przyjaciółką. Łzy ciągle spływały strumieniami. Kto by pomyślał, że znajdzie się gdzieś taki chłopak? Chwilę później usłyszałem za sobą jakieś kroki. Spuściłem głowę w dół, miałem szczerą nadzieję, że jeśli to ktoś do mnie, to nie pozna. Myliłem się. Ta osoba usiadła obok mnie i chwyciła moją rękę. To był on. Obejrzał ją, drugą także. Zauważyłem, że jego oczy się zaszkliły, jednak na twarzy nadal panował uśmiech. Tym razem bardziej niepewny, jeśli można to tak nazwać. Chciałem się jakoś wytłumaczyć, jakkolwiek. Tylko nie miałem pojęcia jak. Jego osoba mnie onieśmielała.
- Nie musisz nic mówić. - Szybko powiedział, po czym odsłonił swoją rękę. Było na niej pełno malutkich kresek. To niemożliwe. On był... taki, jak ja. Przytulił mnie. Nigdy się tak nie czułem, nie umiem tego opisać. Serce waliło mi, jak szalone.
- Pewnie nie chcesz mnie słuchać. Pójdę już sobie.
- Stój. Chcę. - Chłopak usiadł koło mnie i przez dłuższy czas nic nie mówił. Siedział tylko i patrzył się przed siebie. Może zbierał się, żeby to powiedzieć, czy coś.
- Mam mnóstwo problemów, wiesz? Próbuję to ukrywać pod tym całym wizerunkiem, ciuchami, zachowaniem, i tak dalej. Rozumiesz, prawda? Moi rodzice od dawna nie żyją. Mieszkam sam z babcią i moim rodzeństwem, ale nie czuję się tam jakoś, jakby to nazwać, kochany. Babcia, jak to babcia, staruszka. Bardziej interesuje się moimi młodszymi siostrami, mam wrażenie, że już zupełnie o mnie zapomniała. A nie, to nie wrażenie. Wcześniej mieszkałem w Doncaster, tam też się ze mnie śmiali, że jestem sierotą, gejem i w ogóle. To dlatego się przeprowadziłem tutaj. Chciałem zacząć wszystko od nowa, jakby nowe życie. Jakiś miesiąc później dowiedziałem się, że moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Pech, co nie? Nie radzę sobie, ciężko mi z tym, że nie mam się komu wyżalić. Nudzę cię już, co? Może ja lepiej skończę. Wiem, jaki ty jesteś, Harry. Zanim do ciebie podszedłem byłem pewien, że się zrozumiemy. Wiem też, że pewnie mnie nie cierpisz, bo razem z tą głupią szajką się wyśmiewamy i tak dalej. Ale to tylko dlatego, że ja już nie chcę być taki jak wcześniej, wiem, że to złe. Chciałbym przestać, ale nie mam pojęcia jak. Przepraszam cię. - Odebrało mi mowę. Nie miałem pojęcia, że odnajdę kiedyś kogoś, kto będzie aż tak podobny do mnie. A tym bardziej tutaj, w Holmes Chapel. Chwila, chwila. Czy on powiedział, że jest gejem? Nie to, żeby coś, ale... a z resztą. Już nic.
- Louis, ja, ja nie wiedziałem. Jak mi przykro. - Przytuliłem płaczącego chłopaka, nienawidziłem jak jakaś osoba płakała, z wyjątkiem mnie. I tak jestem nikim, więc ja mogę. - Dlaczego im nie powiesz? O tym wszystkim? Wolisz kłamać?
- Nie chcę być jak ty. Em, znaczy.. Boże, przepraszam, jestem idiotą. Ja naprawdę już pójdę, cześć. - Ał. Zabolało. No ale w pewnym sensie rozumiem go. Ciekawe, co będzie dalej, tak po prostu sobie pójdzie? Czułem w sobie jakąś ochotę, żeby mu pomóc, znów porozmawiać. A może to był obowiązek. W tamtym dniu zapomniałem o pracy, zapomniałem o wszystkim. Myślałem tylko o Louisie, o tej rozmowie, nie mogłem się na niczym skupić. Miałem ochotę umrzeć za każdym razem, jak wyobrażałem sobie jego smutną, pełną żalu twarz, jego słowa. Miałem ochotę umrzeć za kogoś, jaki ja jestem dziwny. Nic dziwnego, że ludzie mnie nienawidzą. Z resztą, ile mogę się tym zamartwiać, lepiej pójdę już spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz